CICHY PRZYJACIEL
Artykuły ostatnio dodane
- Spotkanie dla dzieci przygotowujących się do I Komunii Świętej
- Ogłoszenie parafialne - XXVIII Niedziela zwykła 13.10.2024 roku
- Ogłoszenie parafialne - XXVII Niedziela zwykła 06.10.2024 roku
- Ogłoszenie parafialne - XXVI Niedziela zwykła 29.09.2024 roku
- Ogłoszenie parafialne - XXV Niedziela Zwykła 22.09.2024 roku
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Spotkałem w życiu wielu ludzi, którzy nie wzięli na serio Chrystusowej przypowieści o kąkolu. Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego to pouczenie tak często jest lekceważone lub wypaczane. Jedni marzą o czystym łanie pszenicy, szukając go tu na ziemi. Niepoprawni idealiści, którzy mimo rozczarowań ciągle chcą znaleźć wspólnotę złożoną wyłącznie z ludzi dobrych. Takiej wspólnoty nie ma, a jeśli się pojawi, to z góry wiadomo, że wkrótce zło zasieje w niej swoje ziarno.
Inni za wszelką cenę chcą wyrwać zło, niszcząc tym samym wiele dobra, a przede wszystkim siebie. To ci, którzy w niezdrowej ambicji są przekonani, że potrafią wykorzenić zło. Po latach wysiłku zniechęceni opadają z sił. Zamiast skoncentrować się na doskonaleniu i pomnażaniu dobra, zaangażowali się w dzieło wykorzeniania zła, co jest przedsięwzięciem z góry skazanym na niepowodzenie.
Wreszcie są i tacy, którzy skoro muszą się zgodzić na istnienie zła, koniecznie chcą podzielić łan pszenicy na dwie części: na jednej uprawiając pszenicę, a drugą przeznaczając dla kąkolu. Dzieląc środowiska na twórcze, dobre, szlachetne i zdemoralizowane, upadłe, złe, upraszczają sprawę, bo i we wspólnotach religijnych rośnie kąkol, i w więziennych celach dojrzewa pszenica.
Trzeba usłyszeć słowa Jezusa: „dopuśćcie obojgu róść aż do żniwa”. Trzeba się zgodzić na wzrost zła i nie rozdzierać z tego powodu szat. Trzeba wyróść w bliskim sąsiedztwie zła i wypełnić kłos swego serca drogocennym ziarnem dobroci. Takie rozwiązanie podaje Jezus, a Jego Ewangelia przez ten realizm jest piękna.
Mistrz z Nazaretu otwiera oczy na zło rosnące obok nas i przestrzega, by nie wzrastało w nas. Uczy przez to odważnego spojrzenia na świat i jego rzeczywistość. Przemiana świata nie polega na wyrywaniu kąkolu, lecz na dojrzewaniu dobra. Definitywne oczyszczenie będzie miało miejsce dopiero w czasie żniwa. Sam Pan zajmie się dobrym ziarnem, gromadząc je w spichlerzu, i On sam zajmie się kąkolem. Dopiero wtedy nastąpi podział między tym, co dobre, a tym co złe. Inne będą losy ziarna, a inne kąkolu.
Złem nie należy się zajmować wprost. Całą uwagę należy skoncentrować na pielęgnowaniu dobra. Zło trzeba jasno dostrzegać, ale na zajmowanie się nim szkoda drogocennej energii i czasu. Trzeba znać jego sposób siewu, wzrostu, dojrzewania. Nie należy się dziwić, że jest, że wzrasta, że pojawia się blisko. Ta jego bliskość winna mobilizować do tym większej gorliwości w czynieniu dobra.
To w kontekście tej przypowieści należy prześledzić w Ewangelii dzieje Judasza. On jak kąkol został zasiany w grono Dwunastu. Jezus mógł go wyrwać, i to na początku, umiał bowiem bezbłędnie odróżnić pszenicę od kąkolu, a jednak nie uczynił tego. Chciał by Apostołowie dojrzewali w sąsiedztwie serca, w którym wzrastało ziarno zła. Sam przecież długie miesiące żył bardzo blisko zdrajcy. Czekał aż nadejdzie czas żniwa. Prawdopodobnie w tym samym dniu śmierć ścina dojrzały Kłos, wysypując na Golgocie ziarna zbawienia na całą ziemię, i dosięga Judasza, wysypując z jego serca kąkol zła. Nadeszła godzina rozdzielenia pszenicy od kąkolu.
Przypowieść o kąkolu winna być szczególnie głęboko przemyślana przez wychowawców. Dzieci i młodzież trzeba przygotować do współżycia ze złem istniejącym w świecie. Trzeba je nauczyć rozróżniania pszenicy od kąkolu. Wypełnić umiłowaniem dobra, by pozostały mu wierne nawet wtedy, gdy znajdą się w bardzo bliskim sąsiedztwie zła. Nauczyć je tej wielkiej mądrości, która nie gorszy się złem, lecz umie przeciwstawić mu dobro. Takich mądrych wychowawców, zwłaszcza w rodzinnym domu, bardzo potrzeba. To oni zadecydują o jakości chrześcijaństwa w przyszłych pokoleniach.
Ks. Edward Staniek
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Przypowieść o siewcy mówi o trudnościach, na jakie napotyka Bóg chcąc przekonać człowieka o tym, że Jego wymagania prowadzą do szczęścia. Bóg chcąc nas przekonać, posługuje się słowem. Z doświadczenia jednak wiemy, że aby kogoś przekonać, nie wystarczy samo przekazanie wiadomości. Przekonanie rodzi się dopiero po dobrowolnym przyjęciu słowa i dostosowaniu do niego swego sposobu myślenia.
Jakie są przeszkody utrudniające, a czasem wręcz uniemożliwiające Bogu przekonanie człowieka o słuszności Jego wymagań? Pierwszą z nich jest lekceważenie zła istniejącego na świecie. Wielu ludzi naszego wieku uważa, że zło to wyłącznie sprawa filozofii, że to pewne teoretyczne założenie potrzebne do tłumaczenia otaczającej nas rzeczywistości. Tymczasem zło jest konkretne i bardzo mocne. Każdy, kto zlekceważy zło istniejące w świecie, wcześniej czy później popełni błąd, za który zapłaci wysoką cenę.
Druga przeszkoda, uniemożliwiająca Bogu przekonanie człowieka o szczęściu ukrytym w wierze, to brak wytrwałości z naszej strony. Przekonanie obejmuje długi proces, to stopniowe dorastanie do wielkich wartości. Jeśli komuś zabraknie wytrwałości w zapuszczaniu korzeni w twardą rzeczywistość ewangelicznej gleby, ten nigdy nawet przez Boga nie zostanie przekonany. Oto obraz ziarna, które z braku korzeni zostało zniszczone przez słońce.
Trzecia przeszkoda, utrudniająca Bogu przekonanie człowieka o wartościach ewangelicznego życia, to brak krytycyzmu i dystansu wobec słowa płynącego ze świata. Doczesność przy pomocy wszystkich dostępnych środków propagandy ustawicznie usiłuje nas przekonać, że w niej znajdziemy prawdziwe szczęście. Kogo nie stać na zachowanie dystansu wobec tej argumentacji, nie potrafi dostrzec siły argumentów, jakie podaje Bóg. Oto obraz ziarna zagłuszonego przez ciernie.
Jedynie człowiek czujny wobec zła, wytrwały w rozwoju swej osobowości i krytyczny wobec argumentów, jakie podaje świat, jest w stanie podjąć słowo Boże i odkryć jego wartość.
W przypowieści o siewcy warto dostrzec jeszcze jedną prawdę. Ptaki zniszczyły jedno ziarno, słońce z powodu braku korzeni spaliło drugie, ciernie zagłuszyły trzecie, natomiast czwarte wydało owoc stokrotny. Poznajemy tu coś z tajemnicy strategii Boga. Stwórca godzi się na to, by wiele ziaren zostało zniszczonych, ponieważ z jednego, wypielęgnowanego aż do żniwa, wysypie się sto innych ziaren. Zło musi rozpoczynać niszczenie od nowa, mając przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie. Dotykamy sekretu chrześcijańskiego optymizmu. Jeżeli ktoś z nas otworzy się na Boga i zechce, by Bóg go przekonał, wyda w swym życiu owoc obfity. Jeśli nawet zło go dosięgnie, gdy kłos jego serca będzie już pełen, wysypie się z niego nowe cenne ziarno, które w następnym pokoleniu będzie owocowało na ziemi.
Ks. Edward Staniek
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Czytając słowa Jezusa: „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”, można by Go posądzić o egoizm. Z tekstu zda się wynikać, że Jezusowi zależy bardzo na tym, by był miłowany. Nie liczy się przy tym ani z ojcem, ani z matką, ani z dzieckiem. Taka interpretacja słów Mistrza z Nazaretu świadczy jednak o niezrozumieniu Ewangelii. Jezus bowiem wzywa, by otoczono Go miłością jednak nie w trosce o Jego szczęście, lecz w trosce o nasze dobro. Pragnie ostrzec i zachować przed wypaczeniem miłości. Zbyt dobrze zna nieszczęście, jakie jest ukryte w przesadnym umiłowaniu wartości przemijających.
Jezusowi bardzo zależy na tym, by dzieci kochały rodziców, a rodzice dzieci. Ta miłość jest podstawą rodzinnego szczęścia. Warunkiem jednak prawdziwej miłości domowników jest wypełnienie własnego serca miłością Boga. Wypowiedzi Jezusa nie należy rozumieć jako wezwania do rezygnacji z miłości opartej na więzach krwi, lecz jako wezwanie do jej uporządkowania. Chodzi o to, by nigdy nikogo, nawet najbliższych, nie kochać bardziej niż Jezusa.
Jakże często można obserwować dramaty współczesnych ludzi, lekceważących wezwanie Chrystusa. Oto trzydziestoletni syn jest tak zakochany w swej matce, że mimo zawarcia małżeństwa jego serce pozostaje niewolnikiem skierowanego do niej uczucia. W tej sytuacji nie jest w stanie obdarzyć w pełni uczuciem ani swej żony, ani swoich dzieci. Unieszczęśliwia siebie, żonę, dzieci.
Zachowanie hierarchii miłości to jeden z najistotniejszych elementów mądrości. Jej zlekceważenie prowadzi zawsze do wielkich dramatów. Człowiek, który nie oparł życia na miłości Chrystusa, staje się podobny do rozbitka dryfującego na lodowych krach, które coraz bardziej się kruszą i topnieją. Przeskakując z jednej kry na drugą szuka bezpieczeństwa i twardego gruntu pod nogami, a w miarę upływu lat coraz jaśniej dostrzega, że jest to poszukiwanie daremne.
Sam Jezus mógł każdego z nas kochać „aż do końca” tylko dlatego, że nikogo z nas nie kochał bardziej niż swego Ojca. To ta miłość Ojca uzdalniała Go do miłowania każdego człowieka w stopniu najdoskonalszym. On w oparciu o swoje własne doświadczenie ukazuje nam jedynie mądre ustawienie miłości. Kiedy woła: „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”, ma na uwadze nie siebie, lecz dobro nasze i naszych bliźnich. W miłowaniu Chrystusa nie my ubogacamy Jego, lecz On nas. Godnym Chrystusa jest ten, kto chce prawdziwie kochać, kto chce w miłości spotkać się z Nim i z swymi bliskimi. Tylko ten, kto kocha Boga, potrafi zawsze ubogacić matkę, ojca, córkę, syna, męża, żonę, siebie.
Ks. Edward Staniek
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
„Wy będziecie Mi królestwem kapłanów, ludem świętym”. Takie słowa skierował Bóg do wybranego narodu. Wśród różnych narodów świata ten jeden został przez Boga uświęcony i wezwany do pełnienia funkcji kapłańskiej, to znaczy stał się mostem, po którym od Boga przechodzi łaska dla ludzkości i przez który dochodzą do Boga dary i modlitwy od ludzi.
Niewielu jednak Izraelitów potraktowało misję narodu w ten sposób. Robili natomiast wszystko, by wybraństwo uczynić tytułem do przywilejów, zagarniając łaskę zbawienia wyłącznie dla siebie. Stopniowo zasklepiali się w nacjonalistycznym myśleniu. Gdy Jezus przybył na ziemię, z reszty Izraela zorganizował nowy naród, wzywając uczniów do przekroczenia wszelkich barier nacjonalistycznych i zbudowania z wszystkich narodów mostu, łączącego niebo z ziemią. Tym nowym królestwem kapłanów, ludem świętym jest Kościół, wspólnota między i ponadnarodowa. W niej jest miejsce dla każdego ochrzczonego, który jest narzędziem w ręku Boga dla uświęcenia tej cząstki ziemi, na której żyje.
Ten Boży most sięga ziemi we wspólnocie Eucharystycznej. W czasie Liturgii zgromadzeni przy ołtarzu wierni w szczególny sposób są zanurzeni w łasce Ducha Bożego. Na nich spływa to, co Boskie i wypełnia ich serca, umysły, dusze i ciała. Równocześnie oni składają owoc ziemi i pracy rąk swoich oraz rąk braci, którzy nie zawsze mają dostęp do ołtarza lub nie zawsze chcą przy nim być, prosząc o jego uświęcenie.
Dziś często spotykamy się z utożsamieniem chrześcijaństwa z innymi religiami świata. Coraz usilniej zło próbuje wmówić ludziom, że chrześcijaństwo jest piękne, ale Kościół nie jest potrzebny. Jest to niebezpieczne działanie. Chrześcijaństwo to życie na moście, to ruch ludzi i towarów z jednego brzegu na drugi, z nieba na ziemię i odwrotnie. Kościół to most. Jeśli most zostanie zniszczony, to i życie na nim również ulegnie unicestwieniu. Nie da się oddzielić Kościoła od chrześcijaństwa. Takie próby są równoznaczne z niszczeniem jednego i drugiego.
Odpowiedzią na to niebezpieczeństwo winno być ponowne odkrywanie wartości mostu, jego odnowa w duchu Ewangelii, wymiana pewnych ludzkich elementów, które z racji upływu czasu winny być wymienione, i ukazanie światu jego zasadniczego znaczenia.
Nie należy się dziwić, że zło tak usilnie stara się ten most zniszczyć. Przezeń bowiem bez przerwy dochodzi do ziemi, gdzie toczy się zmaganie dobra ze złem, pomoc dla walczących po stronie Boga. Każdy inteligentny dowódca poleciłby wysadzić w powietrze lub zbombardować most, którym dociera pomoc dla jego przeciwników. Książę tego świata wie, o jak ważny punkt strategiczny chodzi. Dlatego też nieustannie zmienia taktykę i wyszukuje nowe sposoby niszczenia Kościoła, to znaczy mostu, jaki Chrystus przerzucił między niebem a ziemią, ustawiając dwanaście przęseł, czyli powołując Dwunastu Apostołów. Jeszcze przed śmiercią główego konstruktora Kościoła, czyli Jezusa, zło zniszczyło jedno z tych przęseł. Ale przęsło to zostało wymienione przed Zesłaniem Ducha Świętego, czyli przed pierwszą wielką przesyłką, jaką Ojciec z nieba zesłał ludziom na ziemię.
Studiując historię Kościoła można dostrzec setki jego słabych stron, ale jedna godzina Bożego życia, jaka przez ten most przepływa z nieba na ziemię, jest miliardy razy cenniejsza niż wszystkie próby czysto doczesnego wykorzystania Kościoła podejmowane na przestrzeni wieków. Dlatego nieustannie dziękujmy Bogu na Kościół i za łaskę uczestniczenia w jego życiu.
Ks. Edward Staniek
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Rodzice jedynaków z myślą o szczęściu dziecka potrafią całe lata, a nawet całe życie, poświęcić dla swojego syna lub córki. Biada jednak im i dziecku, gdy z własnej woli zrezygnują z najważniejszego daru dla dziecka, jakim jest jego brat lub siotra. Najpiękniejsze zabawki, najlepiej wyposażony dom, największe konto w banku, najbardziej eksponowane stanowisko, nigdy nie zastąpią tego jedynego daru jakim jest rodzeństwo. Ono bowiem umożliwia powstanie i rozwój tej miłości, która dłużej żyje na ziemi niż rodzice i ona umożliwia otwarcie na innych ludzi. Miłość braterska otwiera serce na innych. Człowiek, który nie miał rodzeństwa ma znacznie większe trudności w wejściu w kontakty braterskie z innymi, niż ten kto wychował się wśród braci i sióstr. Znacznie łatwiej spotkać ludzi dojrzewających do przyjaźni, gdy wzrastali z rodzeństwem, niż gdy zostali skazani przez rodziców na samotność.
Miłość ojca i matki ma zupełnie inny wymiar niż miłość braci i sióstr. Ponieważ tu na ziemi największym skarbem jest właśnie miłość, pozbawienie dziecka rodzeństwa jest wielką krzywdą. Samotne dzieci będą oskarżać rodziców nie tylko na ziemi, ale i w wieczności, oskarżać o zawiniony przez nich niedorozwój ich serca. Na szczęście coraz więcej rodziców dostrzega wagę tego zagadnienia i jeśli nawet sami już nie mogą urodzić dziecka, szukają go przez adopcję, by ich jedynak nie był skazany na samotność. Szkoda, że sprawa nie jest jasno stawiana w środkach masowego przekazu. Często słyszy się w nich o dramatach ludzi samotnych, a nie leczy tego bolesnego zjawiska społecznego u samych korzeni. Wystarczy ustalić jaki procent ludzi samotnych wywodzi się z jedynaków, by dostrzec jedno z ważnych źródeł samotności. Umiejętność życia z ludźmi na płaszczyźnie braterstwa zaprzepaszczona zostaje najczęściej w rodzinnym domu, gdy zabraknie brata lub siostry.
Bóg, znając właśnie to zapotrzebowanie naszego serca na wielowymiarową miłość, która buduje rodzinny dom, objawił się nam jako Ojciec, który razem z Jednorodzonym Synem i Duchem Świętym tworzy Dom. Objawienie Trójcy Świętej dokonało się w naszym rodzinnym języku.
Syn Boga przybył do nas jako nasz Brat. Spotkanie z Nim jest możliwe na płaszczyźnie braterskiej. Trzeba umieć kochać miłością braterską, by zrozumieć miłość jaką nas darzy Syn Boga.
On też uczy nas odniesienia do Boga jako Ojca. Budując na naturalnym odniesieniu człowieka do rodziców, uczy nas pełnego miłości spotkania z Ojcem. Najlepiej to można obserwować, gdy Chrystus uczy nas rozmowy z Ojcem. To jest wielki przełom w dziejach modlitwy na ziemi. Spotkanie z Bogiem na płaszczyźnie dziecka i Ojca.
Ponieważ jednak w tych rodzinnych relacjach chodzi nie tylko o podobieństwo, ale o faktyczne wejście w Dom Ojca, włączenie w Rodzinę Bożą, uzdalnia nas do tego Duch Święty, który przebóstwiając nasze serca czyni je zdatnymi do najbliższego spotkania z Bogiem Ojcem i Bogiem Synem.
Zawsze w Uroczystość Trójcy Świętej dotykamy tajemnicy, której nikt nie jest w stanie wypowiedzieć. Tylko ten, kto w jakiejś mierze dotknął sercem, umiejącym kochać, Ojca i Syna i Ducha Świętego, wie o jakie bogactwo życia tu chodzi. Szkoda, że często wiarę naszą traktuje się jako teoretyczne wyznanie, które polega na powtarzaniu pewnych sformułowań. Najczęściej powtarzamy „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Bogu nie chodzi o powtarzanie, lecz o wejście w Tajemnicę Jego Rodzinnego Życia, o uczestniczenie w tym życiu. Tymczasem tak niewielu chrześcijanom na tym zależy. Interesuje ich tysiące razy więcej nowa cena biletów kolejowych i autobusowych, niż ofiarowana przez Boga możliwość uczestniczenia w Jego wiecznym szczęściu. Przecież nie trzeba umierać, by mieć udział w szczęściu Boga. Ono jest dostępne tu i teraz. Wystarczy z wiarą i miłością spojrzeć na Boga jako Ojca, na Syna jako Brata, a na Ducha Świętego jako promieniującą z Domu Ojca odwieczną Miłość.
Ks. Edward Staniek
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Nie lubimy prawdy. Najczęściej się jej obawiamy. Wolimy żyć w złudzeniach. Prawda wydaje się przemawiać przeciw nam. Nie lubimy słuchać prawdy z ust lekarza, który odkrywa groźną chorobę w naszym organizmie, nie lubimy słuchać prawdy z ust osoby bliskiej, która ma do nas pretensje o złe postępowanie. Nie lubimy przyjaciół, którzy mają odwagę powiedzieć nam prawdę w oczy. Dlatego też nie lubimy spotkania z Bogiem — bo wiadomo, że On mówi tylko prawdę i czeka na nasze słowa prawdy.
Żyjemy w świecie zakłamania. Przyzwyczailiśmy się do tego, dobrze nam, gdy okłamujemy innych i gdy inni nie mówią nam prawdy. Chrystus powiedział Apostołom: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Niewielu chrześcijan odkrywa wyzwalającą moc prawdy, niewielu też doświadcza zawartej w niej radości. Znajomość prawdy i jej umiłowanie stanowi o mocy i wolności człowieka.
Odkrycie bogactwa Uroczystości Zesłania Ducha Świętego łączy się ściśle z dostrzeżeniem potęgi i wartości umiłowania prawdy. Duch Święty to Duch Prawdy. Istnieje zatem ścisła zależność między świętością a prawdą. Święty to człowiek żyjący prawdą, kochający prawdę, świadczący o prawdzie.
Jezus wiedział, że wierność prawdzie przerasta możliwości człowieka. W świecie kompromisów i kłamstwa dochowanie wierności prawdzie graniczy z heroizmem. Stąd też postanowił swoim uczniom zesłać pierwszy dar — Ducha Prawdy — aby już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał. W oparciu o tego Ducha Prawdy człowiek może dawać świadectwo swojej wiary.
Sam Jezus w rozmowie z Piłatem wyznał: „Jam się na to narodził i po to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha głosu mego”. Wskazał tym samym na ten zakres fal, na którym zawsze można nawiązać z Nim kontakt. Jest to fala umiłowania prawdy. On na tej fali przemawia. Na niej można Go słuchać. Duch Święty to właśnie owa fala Bożej Prawdy docierająca do każdego, kto jest z prawdy, kto chce jej słuchać.
Wspominamy historyczne wydarzenie, jakie miało miejsce w Jerozolimie w kilka tygodni po zmartwychwstaniu Jezusa. Ale nie jest to jedynie wspomnienie, możemy dziś zostać napełnieni Duchem Prawdy. On jest w Kościele i działa. Jezus przyszedł na ziemię i wstąpił do nieba. Duch Prawdy zstąpił na ziemię i nie opuści jej, aż do skończenia świata. Jest i działa w Kościele i przez Kościół. To jest tajemnica obecności Boga, która pozwala ludziom poznać i umiłować prawdę.
Nie musimy mówić o świętości, wystarczy mówić o umiłowaniu i wierności prawdzie, nie trzeba mówić o wolności — wystarczy ukochać prawdę, a ona sama nas wyzwoli. Człowiek poznający prawdę o sobie, o świecie, o Bogu odnajduje swoje miejsce w otaczającej go rzeczywistości. Świętość zaś i wolność polega na zajęciu tego miejsca, jakie nam Bóg wyznaczył.
Umiłowanie prawdy nie tylko łączy z Bogiem, lecz łączy ludzi między sobą. Ci, którzy żyją w duchu prawdy, spotykają się na płaszczyźnie autentycznej przyjaźni. Każde kłamstwo oddziela od innych, prawda jednoczy i staje się mocą wspólnoty.
Pochylmy głowy i otwórzmy serca na działanie Ducha Prawdy, który przybywa, by nas uświęcić i doprowadzić do pełni wolności.
Ks. Edward Staniek
-
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Niepojęta jest miłość Chrystusa. Jej gestów nikt nie potrafi ani policzyć ani ogarnąć. Oto jeden z nich: „W domu Ojca Mego jest mieszkań wiele (...) idę przygotować wam miejsce” (J 14,2). Jezus dzieli się z nami swoim domem.
Prawdziwa miłość zawsze zmierza do otwarcia własnego domu i udostępnienia go osobie kochanej. Dom, to mój czysto osobisty świat, w którym jestem sobą i czuję się bezpiecznie. To świat, do którego nikt nie może wejść, o ile ja sam mu nie otworzę. Jeśli kogoś kocham, wprowadzam go do mego domu, dając mu możliwość uczestniczenia w jego bogactwie. Mój dom staje się domem osoby kochanej. Ona w nim może czuć się bezpiecznie, tu nie spotka ją żadna krzywda. W moim domu może być sobą, może w nim odpocząć po trudach zmagania z twardą rzeczywistością obcych ludzi i trudnych spraw. Mój dom staje się jej domem.
Posiadanie domu jest warunkiem miłości. Nie można prawdziwie kochać nie mając gdzie wprowadzić osoby kochanej. Bezdomni ludzie nie mogą przeżywać miłości. Przynajmniej jeden z nich musi mieć, choćby skromny, ale własny dom. Rzecz jasna nie chodzi o cztery ściany z cegły czy pustaków. Dom, to serce otwarte dla innych. Jest wielu ludzi, którzy mają mieszkania, a nie mają domu i wielu, którzy choć są bez mieszkania, mają dom.
Dorastanie do miłości to wysiłek podjęty w celu budowy możliwie pięknego i przestronnego domu, by wszyscy, których pokocham, mogli w nim zamieszkać. Ktokolwiek zaś na prawach przyjaźni zamieszka w mym domu, staje się, świadomie czy nie, jego współbudowniczym. Dom to rzeczywistość ciągle żywa. Ona wzrasta przez wprowadzenie każdego nowego mieszkańca. Najłatwiej można to obserwować w małżeństwie i powiększającej się rodzinie. Początkowo małżonkowie budują wspólny dom, łącząc w jedno swoje dotychczasowe domy. Z tą chwilą, gdy pojawia się dziecko, ono przez sam fakt zamieszkania w ich domu staje się jego współtwórcą. I tak jest z każdym następnym dzieckiem. Serca rodziców, którzy je przyjmują, rosną i doskonalą się w coraz piękniejszy dom. To samo prawo domu dotyczy przyjaźni. Radość budowy wspólnego domu przez przyjaciół jest tym większa, że świadomie i dobrowolnie w tej budowie uczestniczą.
Niedościgłym ideałem domu jest dom naszego Ojca, którym podzielił się z nami Jezus Chrystus. To według tego wzoru powstają najpiękniejsze domy na ziemi promieniujące pokojem i miłością. Jest to jednak nie tylko ideał, to rzeczywistość, a wraz z nią wspaniała szansa wejścia w świat prawdziwej miłości. Chrześcijanin nigdy nie jest bezdomny. I z tej racji zawsze może kochać. Nawet jeśli sam nie zbudował domu albo przez lekkomyślność zbudowany zniszczył, to jest dom Ojca, którym dzieli się z nami Chrystus. Ileż w tej prawdzie jest radości. Przed jak wielką szansą stoją chrześcijanie.
Każdy z nas posiada serce – jedyny materiał, z którego można zbudować prawdziwy dom. Każdy z nas ma przed sobą piękny wzór, według którego należy budować. I każdy z nas może zamieszkać w domu Ojca, by razem z Nim podjąć współpracę w budowie domu otwartego dla innych.
Wielu współczesnych ludzi usiłuje myśleć o miłości nie troszcząc się o szukanie lub budowę domu. To poważne nieporozumienie. Prawdziwa miłość musi mieć dom. Ktokolwiek chce przeżyć miłość bez domu jest podobny do człowieka, który chciałby wyhodować kurczę z jajka pozbawionego skorupy. Czy to jest możliwe?
Ks. Edward Staniek
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Pracowała w kuchni. Prawie codziennie wracała nie tylko zmęczona, ale i przybita. Gotuje dobrze i lubi swój zawód. Skąd zatem zniechęcenie na jej twarzy? Przyczynę ujawnia w jednym zdaniu: „Pracowałam w tym zakładzie pięć lat i nigdy nie zrobiłam nic dobrze. Przez tyle lat ani kierowniczka kuchni, ani dyrektor zakładu nie zdobyli się na jedno słowo pochwały czy uznania”. Zabrakło akceptacji. Czuła się obco. Zmieniła miejsce pracy. Dziś nadal stoi przy kuchennym piecu. Pracuje jeszcze więcej niż poprzednio. Wraca jednak do domu z uśmiechem na twarzy. Tak zwierzchnicy, jak i goście przy stolikach cieszą się jej pracą. Została zaakceptowana. Już się nie czuje obco. Z radością wyznaje: „To mój drugi dom”.
Akceptacja jest potrzebna człowiekowi do życia, tak jak świeże powietrze do oddychania. Bez akceptacji człowiek się dusi. Dotykamy tajemnicy dobroci ludzkiego serca. Nie ten jest dobry, kto dużo daje, lecz ten, kto potrafi akceptować innych. Dobroć to sztuka przyjmowania drugiego człowieka takim, jakim on jest.
Ileż to razy z ust dorastającej młodzieży padają słowa żalu pod adresem rodziców czy wychowawców: Chcą dać nam wszystko, ale nie umieją nas przyjąć. Przy nich nie można być sobą. Dziwią się, że uciekamy z domu, a my w domu czujemy się obco. „Matka wszystko po mnie poprawia” – z bólem wyznaje Wojtek; „Ojciec ciągle ma do mnie pretensje” – żali się siedemnastoletnia Zofia. Najczęściej takie rozmowy kończę pytaniem: A czy wy umiecie akceptować swoich rodziców? Wielu ludzi czeka na akceptację, a tylko nieliczni decydują się na to, by akceptować innych. Droga wyjścia z impasu jest stosunkowo prosta. Przyjąć innych, a wówczas wcześniej czy później oni przyjmą mnie.
Bywają ludzie, którzy w poświęceniu dla drugich spalają się aż do granic możliwości, a mimo to nie są mile widziani w otoczeniu i sami czują się w nim obco. Umieją dawać, ale nie umieją przyjmować. Ta druga sztuka jest ważniejsza. Przyjąć drugiego człowieka, to przyjąć stworzony przez Boga nowy, jedyny i niepowtarzalny świat. Taka akceptacja otwiera wielkie możliwości twórczego rozwoju tak dla akceptowanego, jak i akceptującego. To możliwość wzajemnego ubogacenia.
Najczęściej tok takiego rozumowania przerywają zniecierpliwieni rozmówcy stwierdzeniem: „Przecież nie mogę akceptować jego wad”. To wielki błąd. Akceptacji człowieka nie należy uzależniać od jego poprawy. Nikt z nas nie jest bez wad. Trzeba akceptować człowieka z jego wadami, by mu pomóc je dźwigać, czasem leczyć, zwalczać. Często właśnie akceptacja jest podstawowym warunkiem wiary w siebie i przezwyciężenia słabości. Znacznie łatwiej jest wierzyć w siebie, jeśli ktoś we mnie wierzy.
Pan Bóg akceptuje nas z naszymi wadami. Chrystus przygarnął nas z wszystkimi grzechami. Karę za nie przyjął na siebie, aby nam pomóc w dźwiganiu naszych słabości. Jawi się przed nami jako Dobry Pasterz, jako ten, kto umie akceptować swoje owce. Przy Nim owce nie czują się obco, do Niego się garną, przy Nim czują się dobrze. Ktokolwiek przynajmniej raz w życiu doświadczył tej akceptacji siebie – z swoją słabością, grzesznością, głupotą – przez Dobrego Boga, ten wie, że akceptacja jest kluczem otwierającym ludzkie serca.
Ks. Edward Staniek
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Pan Jezus zaprasza nas na dłuższą przechadzkę z Jerozolimy do Emaus (około dwunastu kilometrów) i pragnie nam ukazać sens zawiedzionej nadziei. Ludzkie serce pragnie takich lat, które tu, na ziemi, mogłyby być wypełnione szczęściem. To pragnienie występuje tak w skali indywidualnej, jak i społecznej. Tęsknimy za spokojnym życiem; bez cierpienia, bez trudności, bez problemów, aby wszystko układało się, jak tego chcemy. Niezwykle rzadko można spotkać ludzi, którzy przez kilka czy kilkanaście lat cieszą się takim spokojem. Ma to miejsce częściej u ludzi niewierzących, albo słabo wierzących. Natomiast w życiu prawdziwego chrześcijanina takich dłuższych okresów prawie w ogóle nie ma. Najczęściej wtedy, kiedy się już zaczyna realizować pragnienie naszego serca, coś się przewraca i wali w gruzy. Stoimy wówczas wobec nie spełnionych, nie zrealizowanych nadziei.
Tak samo było w życiu uczniów Chrystusa. Oto byli pewni, że nadchodzi upragniony moment dla ich ojczyzny. Tęsknili do wolności. Czekali, kiedy wreszcie władza namiestnika rzymskiego zostanie zlikwidowana, kiedy zostaną usunięte garnizony obcego wojska stacjonujące na ich ojczystej ziemi, kiedy naród samodzielnie zadecyduje o losach swojej przyszłości. To było już tak blisko. Pojawił się Mesjasz, królestwo mesjańskie tuż, tuż. Miał wielu uczniów i tysiące, a może nawet dziesiątki tysięcy sympatyków. Jednej nocy wszystko się zawaliło. Mesjasza aresztowano, najbliżsi uczniowie sparaliżowani strachem drżeli za zamkniętymi drzwiami, a reszta nie chciała się w ogóle przyznać do skazańca. Upłynęły już trzy dni, „a myśmy się spodziewali...”. Idą ze zwieszonymi głowami. Dołączył się do nich Chrystus i zaczyna tłumaczyć: „Te wasze pragnienia o szczęśliwym życiu na ziemi, o stworzeniu wspaniałej społeczności, sprawiedliwej, wolnej, o wielkich perspektywach, to budowanie zamków na lodzie. Przecież to nie jest istotne. Wasze pragnienia skoncentrowane tylko na ziemi, zawsze będą pragnieniami, które nie zaspokoją serca. Nie o to chodzi. Nie o takie skarby należy zabiegać. Trzeba było, by Mesjasz cierpiał, trzeba było, aby został zamordowany. Trzeba było...”.
Jezus ukazuje im sens zawiedzionej nadziei. Oni coraz lepiej rozumieją, serca ich pałają radością, ale jeszcze tak w pełni nie odkrywają tej nowej wartości, która nie mieści się im w głowie. Dopiero kiedy połamał chleb i rozdał im – poznali Go. Wtedy zrozumieli, że faktycznie nie o to chodzi czy ojczyzna jest wolna, czy nie, czy rządy sprawuje namiestnik rzymski, czy nie, czy obce wojska stoją na ich ziemi, czy nie. Człowiek mimo wszystkich ograniczeń doczesnych może być szczęśliwy, ponieważ wartości, które go uszczęśliwiają, są zupełnie innego rodzaju. Pełni tego autentycznego szczęścia nie kończą nawet wieczerzy, ale wracają do Jerozolimy, aby spotkać się z tymi, którzy już w tym szczęściu uczestniczą.
Nasze ludzkie pragnienia, nawet najpiękniejsze, są zawsze na naszą ludzką miarę. Natomiast Bóg pragnie nas uszczęśliwić na swoją miarę. Przygotował dary tysiące razy większe niż te, których pragniemy. Uczniowie wracając z Emaus byli w pełni szczęśliwymi ludźmi, lecz nie z powodu realizacji swych pragnień. Droga do szczęścia nie polega na realizacji naszych pragnień, lecz na realizacji pragnień Boga. To On potrafi nam dać to, co nas w pełni uszczęśliwi. Człowiek tak długo męczy się na ziemi, jak długo tego nie rozumie. Życie jego jest pasmem ciągłych rozczarowań. Ciągle buduje swoje zamki na lodzie i ciągle lód się topi, a plany rozpływają.
Chrystus wzywa nas do przeglądnięcia swego życia. Jest to pasmo różnych rozczarowań. Ileż to nadziei było w nas, kiedy rozpoczynaliśmy studia, kiedy planowaliśmy związek małżeński, ile nadziei związanych z wychowaniem dziecka, ze zmianą mieszkania, z powrotem do zdrowia, ileż nadziei... I przychodził moment, kiedy te nasze pragnienia nie zostały zrealizowane. To Bóg pragnie przez te wszystkie klęski ukazać nam skarb, którego mól nie zgryzie, złodziej nie ukradnie i rdza nie zniszczy. Ten skarb jest zbudowany na opoce, a opoką jest Zmartwychwstały Chrystus. Każde rozczarowanie, każda zawiedziona nadzieja ma niezwykle głęboki sens. Bóg wie, dlaczego nie spełnił naszych pragnień. On chce je spełnić w sposób tysiąc razy pełniejszy i doskonalszy.
Ks. Edward Staniek
--
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania
Telegram. Mąż nie żyje. Dwa lata temu wyjechał za ocean, by zarobić pieniądze. Po roku dowiedziała się że pije. Pieniądze topniały. Telefoniczna rozmowa już po telegramie była czarniejsza niż sama wiadomość o śmierci. Umarł z przepicia.
Potrzebowała człowieka, by ją wysłuchał. Opowiadała długo, przedstawiała etapami swoje niezwykle ciężkie życie. Rozpoczęło się od jej nieuleczalnej choroby. Miała wtedy siedemnaście lat. Po operacji cudownie wróciła do zdrowia. Lekarze uważali, że nie powinna wychodzić za mąż. Spotkała jednak szlachetnego człowieka. Pracowali razem. Postanowili się pobrać. Szczęśliwie urodziła troje dzieci. Kiedy wszystko zdawało się układać pomyślnie – nowy cios. Jedno z dzieci zginęło tragicznie. Z trudem wracali do równowagi. Zaangażowali się mocno w „Solidarność”. Przeżyli wiele. Więzienie męża, kłopoty w pracy. Wreszcie wspólnie uzgodnili wyjazd męża. Została w domu, zmagając się z jego utrzymaniem. Teraz telegram. Finał wielu lat ciężkiego życia. Swoje długie wyznania kilkakrotnie przerywała jednym pytaniem: Czy jest Bóg?
Najstraszniejsze dla niej było to, że jej bracia i siostry, niewiele mając wspólnego z reglią, żyli w dostatku, jeździli wygodnymi samochodami, zdrowi, zadowoleni z życia. Ona zawsze była głęboko religijna, aż do tego momentu, w którym stanęła nad przepaścią zwątpienia. Czy jest Bóg? Człowiek wierzący słuchając tej opowieści czterdziestoletniej kobiety, okrytej żałobą i pogrążonej w zwątpieniu, z łatwością odkryje, że ma do czynienia z bohaterką, która przebyła swoją krzyżową drogę i stojąc na Golgocie – jak echo powtarza słowa Chrystusa – „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” Ona spogląda na trud swojej krzyżowej drogi i zmagając się ze zwątpieniem pyta: Czy jest Bóg?
Jak to dobrze, że Jezus przebył tę drogę przed nami. Jak to dobrze, że jeden z Jego uczniów, św. Tomasz też stanął nad przepaścią zwątpienia i nie chciał uwierzyć w sens tak tragicznej drogi, mimo świadectw swoich dziesięciu towarzyszy. Jak to dobrze, że Jezus Zmartwychwstały stanął przez nim i polecił włożyć palec w miejsce gwoździ w rękach... Jak to dobrze.
Można dziś podprowadzić tę kobietę do zmartwychwstałego Chrystusa i powiedzieć jej: dotknij Jego ran – Jest Bóg. Więcej, jest sens twego cierpienia. Sens głębokich ran twego serca. Oto Pan twój i Bóg twój – równie cierpiący jak ty. Nagradzający nie tyle sukcesy naszej pracy na ziemi, ile wytrwałość cierpienia, to, co mimo naszego trudu i starań się nie udaje. Pomyślność w pracy jest już pewną nagrodą. Człowiek radujący się z sukcesów w pracy jest szczęśliwy tu na ziemi. Nieszczęście mężnie zniesione będzie nagrodzone w wieczności.
Nie należy się dziwić, gdy ludzie wątpią, przygnieceni ogromem cierpienia. Trzeba ich wtedy podprowadzić do Chrystusa Zmartwychwstałego i powiedzieć: dotknijcie Jego ran. On im wytłumaczy, że droga krzyża, którą tak często chcemy ominąć, jest drogą wiodącą do nieba. Ta droga ma sens. To na niej, wbrew pozorom, jest Bóg i na niej najłatwiej Go spotkać.
Ks. Edward Staniek