„Jezus musiał mieć zaiste anielską sierpliwość, żeby wciąż na nowo tłumaczyć i korygować postawy Apostołów, uczniów i tłumów. Jego słowa i nauczanie były bowiem różnie rozumiane i interpretowane przez ludzi, często zupełnie na opak. Dzisiejsza Ewangelia przedstawia nam właśnie kilka takich „niezrozumień” i sprostowania Jezusa.

Największy kłopot był z Apostołami, i to tymi najlepszymi: Jakubem i Janem. Byli oni bardzo gorliwi, ale ich gorliwość nie była przemieniona i poddana Duchowi Świętemu. Była ona ciągle pozostałością „poprzedniego systemu” czyli prawu starotestamentalnemu. Prawo to było bardzo niedoskonałe w poszczególnych przepisach, ale jeśli zabrakło mu ducha miłości, stawało się wręcz okrutne. Jezus przyszedł, żeby tego właściwego ducha przywrócić i w ten sposób wypełnić prawo właściwą treścią, zamierzoną od wieków przez Boga, ale zapoznaną przez ludzi. Jakoś trudno przychodziło Żydom pamiętać o dwóch najważniejszych przykazaniach miłości, za to lubowali się w stosowaniu prawa zemsty, potępienia, ekskomuniki, segregacji religijnej, przepisów szabatnich itp.

Apostołowie też nie byli od tego wolni. I dlatego ich pierwszą reakcją na nieżyczliwość Samarytan, było pragnienie zemsty, wyrażone w okrutnym przekleństwie. Nie potrafili jeszcze zrozumieć, że pojednanie, zgodę i wzajemne zrozumienie, można osiągnąć tylko przez przebaczenie, łagodność, cierpliwą miłość i okazanie dobroci. Taką metodę stosował Jezus, ale musiało upłynąć jeszcze dużo czasu, zanim przekonali się do niej i nauczyli praktykować Jego uczniowie. A my dzisiaj?

Druga lekcja była równie trudna do zrozumienia: Jezus nie wyznacza nam tu na ziemi żadnego miejsca ani celu, na którym moglibyśmy ze spokojem poprzestać. Jego życie i życie Jego uczniów jest ciągłą, nieustającą pielgrzymką do Boga, szukaniem i wypełnianiem Jego woli. Jej cel jest poza tym światem i dlatego nie można liczyć, że już tu, w tym życiu, chrześcijanin zaspokoi wszystkie swoje potrzeby i aspiracje. Nie, ostateczne spełnienie dokona się dopiero w Bogu, w wieczności. I jeśli zabraknie nam teraz ducha wiary, jeśli skupimy się tylko na tym życiu i jego powabach, to zawsze pozostanie w nas niedosyt i zawiedzione nadzieje. Bo tu, na ziemi, Jezus niczego pewnego nam nie obiecuje.

To wcale nie znaczy, że mamy sobie lekceważyć doczesność. Nie, jest ona dziełem Bożym, obrazem Jego potęgi i cennym darem dla człowieka. Ale nie można wyżej stawiać daru i stworzenia niż Stwórcę, nie można rezygnować z praw i zasad, jakie Bóg daje nam razem ze stworzeniem. Dopiero w Bogu pragnienie i podziw dla piękna i dobra świata, zyskuje właściwą harmonię, która pozwala zapanować nad niszczącą pychą i niepohamowaną żądzą władzy nad światem.

A zaczyna się zazwyczaj niewinnie: że człowiek pragnie mieć tu na ziemi jakąś całkowicie autonomiczną i wyłączoną spod wpływu Boga własność, jakieś miejsce, które byłoby wyłącznie jego własne, zamknięte dla Boga. Potem miejsce to powiększa się i zagarnia coraz to nowe dziedziny życia, aż człowiek staje się panem samego siebie i całego świata – już bez Boga. Dlatego Jezus nie chce mieć nic.

Wezwanie do rezygnacji z pożegnań i pogrzebu, jest szokującym sposobem na przedstawienie różnicy między tym światem, jego zwyczajami i celami, a Królestwem Bożym. Jeśli chcemy żyć dla Boga, musimy odrzucić to wszystko, co Bogu się sprzeciwia i przeszkadza, i zacząć się kierować miłością. A kto kieruje się miłością, nie będzie miał problemu ani z rodzinnymi zobowiązaniami, ani z dobrymi manierami.

Ks. Mariusz Pohl