Pierwszy wniosek, jaki zwykło się wyciągać z tej Ewangelii jest taki, że biedni pójdą do nieba, a bogaci do piekła. Jest to bardzo wygodny sposób tłumaczenia sobie niesprawiedliwości społecznej: co prawda teraz mam źle, ale po śmierci będę miał dobrze. Człowiek czuje się zwolniony od wysiłku i dowartościowany nadzieją szczęśliwej przyszości. A jeśli dojdzie do tego wizja kary dla bogatych – to już nawet teraz czuje się zupełnie szczęśliwy. Przypowieść ta może więc działać jako swoiste opium, uśmierzające ból egzystencji w nędzy.
Czy jednak można posądzać Jezusa o tak niskie pobudki? Na pewno nie to miał na myśli. Badania biblijne wykazują, że Jezus zaczerpnął jedynie pewien znany ówcześnie motyw fabularny, aby tchnąć w niego nową treść i znaczenie. Idea tu zawarta przewija się przez całe nauczanie Jezusa i polega głównie na tym, że dobra materialne nie mogą być wartością absolutną, nie mogą zastąpić Boga. Powinny także być używane zgodnie z pewnymi etycznymi zasadami, czyli podporządkowane Bogu. Nigdzie w Ewangelii nie są potępione bogactwa same w sobie, a jedynie niewłaściwe ich użytkowanie przez bogaczy. Nie jest też gloryfikowana nędza, jako taka, lecz ubóstwo w duchu, albo lepiej – duch ubóstwa.
Na czym więc polega wina bogaczy? Na grzechu pychy i zbytniej pewności siebie, która rodzi się wtedy, gdy człowiek lokuje swoje nadzieje w materialnym dostatku. To właśnie bogactwa stają się dla bogacza gwarancją dobrego samopoczucia, źródłem sensu życia, ostatecznym celem wszelkich zabiegów i centrum uwagi. Bogactwo potrafi człowieka zagarnąć w niewolę, wydając na łup chciwości i nieopanowanego pomnażania dóbr. Potrafi oślepić, zamieniając w egostę, zapatrzonego tylko w swoją własność. Potrafi oszukać, obiecując spełnienie wszelkich zachcianek, ale za cenę rezygnacji z miłości i wieczności. Bogacz redukuje swoje aspiracje, pragnienia, poczucie własnej wartości i godności, tylko do zawartości swojego konta bankowego. Bóg, zbawienie, człowieczeństwo, miłość, głębia osobowości, nie mówiąc już o bezinteresowności czy poczuciu wdzięczności – dla bogacza nie istnieją. Dla bogacza bogiem jest pieniądz, celem życia – jego pomnażanie, a namiastką zbawienia – posiadanie.
Żebrak natomiast nie ma nic, poza chorobą i udręką. Oczywiście, nie jest to jeszcze żadna zasługa ani wartość godna zalecenia. Dopiero duch ubóstwa, czyli wewnętrzna wolność od żądzy posiadania, jest cnotą. Ewangelia nie mówi, że Łazarz taki był, ale jeśli został zbawiony, to dlatego, że po śmierci osiągnął to, na co przez całe życie był zdany: miłosierdzie i łaskę. On musiał pragnąć Boga, bo na nic innego nie mógł liczyć. Musiał wierzyć i ufać, bo bez tego jego życie nie miałoby żadnego sensu. Na tym polega duch ubóstwa i szczęśliwy człowiek, który nabywa go nie pod przymusem, gdy nic nie posiada, ale i wtedy, gdy mu się dobrze wiedzie.
Tak więc pośmiertny los obu bohaterów nie jest jakąś zemstą czy arbitralną karą Bożą, lecz naturalną konsekwencją stylu i kierunku życia: kto inwestował w doczesność i materialność, musi się zadowolić tym, co one oferują, a więc tymczasowością, ograniczonością, śmiertelnością; kto nie mógł polegać na sobie i swym stanie posiadania, nauczył się polegać na Bogu – i nie zawiódł się.
Pozostaje jeszcze kwestia wyboru i odpowiedzialności. Sumienie, prawo moralne, życiowe doświadczenie, nawet mądrość literatury, jednoznacznie pouczają nas o konsekwencjach pychy, ułudzie bogactwa i nieuchronności śmierci. Nikt więc nie może tłumaczyć się niewiedzą. I jeśli ktoś tej przestrogi nie przyjmie, może mieć pretensje tylko do siebie. I do swojej głupoty, która zazwyczaj podąża tuż za bogactwem. Może więc warto cześć dóbr zainwestować w nabycie mądrości?
Ks. Mariusz Pohl