Pracowała w kuchni. Prawie codziennie wracała nie tylko zmęczona, ale i przybita. Gotuje dobrze i lubi swój zawód. Skąd zatem zniechęcenie na jej twarzy? Przyczynę ujawnia w jednym zdaniu: „Pracowałam w tym zakładzie pięć lat i nigdy nie zrobiłam nic dobrze. Przez tyle lat ani kierowniczka kuchni, ani dyrektor zakładu nie zdobyli się na jedno słowo pochwały czy uznania”. Zabrakło akceptacji. Czuła się obco. Zmieniła miejsce pracy. Dziś nadal stoi przy kuchennym piecu. Pracuje jeszcze więcej niż poprzednio. Wraca jednak do domu z uśmiechem na twarzy. Tak zwierzchnicy, jak i goście przy stolikach cieszą się jej pracą. Została zaakceptowana. Już się nie czuje obco. Z radością wyznaje: „To mój drugi dom”.
Akceptacja jest potrzebna człowiekowi do życia, tak jak świeże powietrze do oddychania. Bez akceptacji człowiek się dusi. Dotykamy tajemnicy dobroci ludzkiego serca. Nie ten jest dobry, kto dużo daje, lecz ten, kto potrafi akceptować innych. Dobroć to sztuka przyjmowania drugiego człowieka takim, jakim on jest.
Ileż to razy z ust dorastającej młodzieży padają słowa żalu pod adresem rodziców czy wychowawców: Chcą dać nam wszystko, ale nie umieją nas przyjąć. Przy nich nie można być sobą. Dziwią się, że uciekamy z domu, a my w domu czujemy się obco. „Matka wszystko po mnie poprawia” – z bólem wyznaje Wojtek; „Ojciec ciągle ma do mnie pretensje” – żali się siedemnastoletnia Zofia. Najczęściej takie rozmowy kończę pytaniem: A czy wy umiecie akceptować swoich rodziców? Wielu ludzi czeka na akceptację, a tylko nieliczni decydują się na to, by akceptować innych. Droga wyjścia z impasu jest stosunkowo prosta. Przyjąć innych, a wówczas wcześniej czy później oni przyjmą mnie.
Bywają ludzie, którzy w poświęceniu dla drugich spalają się aż do granic możliwości, a mimo to nie są mile widziani w otoczeniu i sami czują się w nim obco. Umieją dawać, ale nie umieją przyjmować. Ta druga sztuka jest ważniejsza. Przyjąć drugiego człowieka, to przyjąć stworzony przez Boga nowy, jedyny i niepowtarzalny świat. Taka akceptacja otwiera wielkie możliwości twórczego rozwoju tak dla akceptowanego, jak i akceptującego. To możliwość wzajemnego ubogacenia.
Najczęściej tok takiego rozumowania przerywają zniecierpliwieni rozmówcy stwierdzeniem: „Przecież nie mogę akceptować jego wad”. To wielki błąd. Akceptacji człowieka nie należy uzależniać od jego poprawy. Nikt z nas nie jest bez wad. Trzeba akceptować człowieka z jego wadami, by mu pomóc je dźwigać, czasem leczyć, zwalczać. Często właśnie akceptacja jest podstawowym warunkiem wiary w siebie i przezwyciężenia słabości. Znacznie łatwiej jest wierzyć w siebie, jeśli ktoś we mnie wierzy.
Pan Bóg akceptuje nas z naszymi wadami. Chrystus przygarnął nas z wszystkimi grzechami. Karę za nie przyjął na siebie, aby nam pomóc w dźwiganiu naszych słabości. Jawi się przed nami jako Dobry Pasterz, jako ten, kto umie akceptować swoje owce. Przy Nim owce nie czują się obco, do Niego się garną, przy Nim czują się dobrze. Ktokolwiek przynajmniej raz w życiu doświadczył tej akceptacji siebie – z swoją słabością, grzesznością, głupotą – przez Dobrego Boga, ten wie, że akceptacja jest kluczem otwierającym ludzkie serca.
Ks. Edward Staniek