Ojciec, wracając od rzeźbiarza, niósł metrowej wysokości krzyż. Obok niego, naciągając nogi, kroczył jego sześcioletni synek. Zmierzali do swego niewielkiego domku, który wybudowali pod lasem, mając na uwadze rodzinny odpoczynek w czasie wakacji i ferii. Obserwował ich sąsiad, który na drugiej działce wykończył już swój domek i cieszył się perspektywą wygodnego i beztroskiego życia z dala od wielkiego miasta. Kiedy przechodzili obok niego, zdziwiony zapytał: „A po cóż tak wielki krzyż niesiesz do domu?”. Ojciec odpowiedział: „Bo jeśli go nie wniosę, to sam przyjdzie”. Ot, krótka sąsiedzka wymiana zdań, o której się szybko zapomina.

 

Upłynęło kilka miesięcy. Pogotowie odwiozło sąsiada wprost na stół operacyjny. Wtedy mały synek przypomniał wypowiedziane słowa: „Tato, miałeś rację. Sąsiad nie wniósł krzyża do domu, to krzyż sam do niego przyszedł”.

 

To wydarzenie mówi o dwu postawach wobec nieszczęścia. Jedna to postawa zamkniętych oczu, ucieczka w iluzję, tęsknoty za możliwością życia bez cierpienia. Postawa częsta, ale i tragiczna, bo zawsze kończy się wielkim rozczarowaniem. Na ziemi nie da się stworzyć szczęśliwego domu, do którego nie ma wejścia cierpienie. Jeśli jednak jawi się ono jako nieproszony gość, zwiastuje rozpacz.

 

Druga postawa jest otwarta na przyjęcie krzyża i złączenia go z codziennym życiem. To umiejętność budowania szczęśliwego domu, w którym jest miejsce na cierpienie. Wówczas ono nie stanowi zaskoczenia, ale gdy przyjdzie, jest traktowane jako gość honorowy, z którym człowiek się liczy. Postawa ta promieniuje pokojem.

 

Nigdy nie zapomnę upomnień Mamy, która stawała się dziwnie niespokojna, gdy upływały miesiące bez większego zmartwienia. Mówiła wtedy: „Dzieci, uważajcie, bo przyjdzie krzyż”. A kiedy on się zjawiał, stawała się spokojna. Kiedyś postawiłem jej pytanie, dlaczego staje się spokojniejsza gdy krzyż się pojawia? Odpowiedziała: „Bo znam jego wymiary i konkretny kształt. Krzyż jest najcięższy, gdy jest niewiadomą, gdy nie wiemy, w jakiej postaci i z której strony nadejdzie. Jeśli już wiadomo, co należy podjąć, to jest łatwiej. Trzeba tylko zmobilizować siły, umiejętnie krzyż ująć i sprostać zadaniu, jakie daje Bóg”.

 

W miarę jak upływają lata, ewangeliczna mądrość tej wypowiedzi staje się dla mnie coraz bardziej czytelna. Znacznie łatwiej żyć temu, kto liczy się z możliwością krzyża w swoim życiu, niż temu, kto tę możliwość wyklucza, kto od krzyża ucieka. Człowiek liczący się z krzyżem cieszy się, jeśli go nie ma, i nie dziwi się, gdy jest. Ten, kto od krzyża ucieka, ciągle martwi się, by go nie dosięgnął, a jeśli się to staje, pogrąża się w nieszczęściu.

 

Wielki Tydzień to czas szczególnej zadumy nad tajemnicą krzyża i mądrym do niego podejściem. Syn Boga przyszedł na ziemię nie po to, by nas od krzyża uwolnić, by nam krzyż wyjąć z rąk, lecz po to, by nas nauczyć twórczego podejścia do niego, by on nas nie tylko nie niszczył, lecz zbawiał. Sam dał nam przykład. Dobrowolnie wyciągnął rękę po krzyż i zgodził się na cierpienie. Osobiście wytyczył drogę krzyżową wiodącą do świata bez krzyża.

 

Jezus jednoznacznie ukazał, że tu na ziemi nie można obejść krzyża, nie można od niego uciec. Szczęśliwy, kto to zrozumie.

 

Składając w Wielki Piątek pocałunek na drzewie Chrystusowego krzyża, podziękujmy Mu za to, że nas nauczył najtrudniejszej sztuki — mądrego podejścia do cierpienia i nieszczęścia.

Ks. Edward Staniek