Metoda, jaką przyjął Chrystus w czynieniu dobra na ziemi, przypomina działanie konspiracyjne. Wobec nieprzychylnych dla Niego układów musiał działać w ukryciu. Nawet gdy rozpoczął publiczne nauczanie, atakowany przez faryzeuszy, saduceuszy, uczonych w Piśmie, zwolenników Heroda ciągle schodził z linii ciosu. Jego zasady postępowania były proste: Mieć czas na czynienie dobra. Nie wdawać się w niepotrzebne spory. Zająć się twórczą pracą u podstaw. Doskonalić ludzkie sumienia, wzmacniać wiarę, prowadzić wartościowe jednostki na coraz wyższe stopnie miłości. Na bezowocne dyskusje szkoda czasu i sił.
Przy takim podejściu przeciwnicy Chrystusa musieli długo opracowywać plan ataku na Niego i misternie zastawiać sieci, by się z nich nie wymknął. Nie jest łatwo niszczyć człowieka za to, że czyni dobrze. Tym bardziej, że chodziło o publiczną egzekucję dokonaną w imię prawa i przez to odstraszającą Jego zwolenników.
Konflikt jednak był nieunikniony. W naszym świecie nie można czynić dobra, bez narażania się innym. Tam, gdzie ono się faktycznie pojawia, natychmiast zjawiają się również ludzie gotowi rzucać kłody pod nogi czyniących dobro. W świecie można czynić dobro jedynie wówczas, gdy ono nie przeszkadza innym w ich wygodnym życiu. Drugim powodem, dla którego dobro jest niemile widziane na ziemi jest fakt, że dobrem nazywa się nie to, co uważa za dobro Bóg, lecz to, co ludzie za dobro uznali. Jezus doskonale wiedział, że domagając się czynienia prawdziwego dobra, zapłaci za nie wysoką cenę. Takie jest prawo rządzące na Ziemi.
W tej sytuacji zostało Mu jedno wyjście. Grać możliwie długo na zwłokę, nie doprowadzać do decydującego starcia i w tym czasie czynić wiele dobra, a gdy starcie będzie nieuniknione, wykorzystać własną klęskę do ubogacenia wielu. Ludzie źli postanowili Go zniszczyć, przygotowali w tym celu wielki ogień doświadczenia, by w nim spalić niewygodnego Mistrza z Nazaretu. Kiedy już wszystko było gotowe, z radością zacierali ręce obserwując, jak na rożnie krzyża spala się ich ofiara. Pan Bóg natomiast zupełnie inaczej spoglądał na to wydarzenie. Postanowił bowiem wykorzystać niszczące działanie zła, by na przygotowanym przez siebie ogniu doświadczenia upiec Baranka Bożego i Jego Ciało uczynić pokarmem nieśmiertelności dla milionów ludzi na świecie. Nigdzie zło się tak nie przeliczyło jak na Golgocie. Na rożnie krzyża Bóg przygotował pokarm dający życie wieczne wszystkim wierzącym.
Nie należy się dziwić, że Wielki Tydzień rozpoczyna się uroczystym wjazdem Chrystusa do Jerozolimy. Zbyt wiele miało się dokonać w ciągu kilku dni, by Jezus nie chciał zwrócić uwagi swym uczniom na ich bogactwo. Niewiele z tego pojmowali. Kościół przez dwadzieścia wieków usiłuje wejść w tajemnicę tych dni i każdego roku na nowo stwierdza, że nie jest w stanie przeżyć ich bogactwa w sposób wyczerpujący.
Szczęśliwy, kto znajdzie tyle czasu, by w tym jednym tygodniu wędrować, krok w krok, za Mistrzem z Nazaretu od Jego uroczystego wjazdu do Jerozolimy, aż po wyjście z grobu w poranek Wielkiej Niedzieli. Wtedy i w jego życiu będzie to Wielki Tydzień.
Ks. Edward Staniek
W tym roku Wielki Post przeżywamy w poszukiwaniu wielkich wartości, które gwarantują dobre wykorzystanie rodzącej się u nas demokracji. Nowe układy polityczno-społeczne mają w ostateczności dać nam dużą wolność. Droga do tego trudna i długa, ale cel jest jasny. W oparciu o Boże objawienie przypomnieliśmy sobie, że warunkiem właściwego wykorzystania wolności jest mądrość, sprawiedliwość, umiarkowanie oraz odwaga. Chodzi o pełne wyposażenie wnętrza, które gwarantuje skuteczne działanie człowieka.
Kto te wartości umiłował i ustawicznie zabiega o ich doskonalenie, a jest to zadanie całożyciowe, ten musi postawić krok następny i precyzyjnie ustalić cel swego życia. Chodzi o to, w co należy zaangażować wszystkie swoje siły, dla jakiej sprawy, dla kogo, by odnaleźć w pełni siebie, by rozwinąć wszystkie posiadane talenty i, odnosząc sukcesy w organizowaniu życia doczesnego, równocześnie doskonalić ducha.
Mądre ustawienie zależy od odpowiedzi na pytanie: Czy życie nasze ogranicza się wyłącznie do doczesności, czy też sięga poza grób. Czy ono się dokonuje wyłącznie tu na ziemi, czy też można je przenieść w inną rzeczywistość.
Przyroda zna tylko jedno sensowne rozwiązanie – wydać następne pokolenie. Kwiat żyje raz, kwitnie raz, wydaje nasienie i zadanie jego jest spełnione. Sarna żyje raz. Wydaje w ciągu kilku lat potomstwo, sama ginie a jej życie przedłuża się w życiu jej dzieci. A człowiek? Jeśli jego egzystencja jest podobnie zamknięta w doczesności, to raczej należałoby się zastanowić nad odpowiednią selekcją, by jedynie najcenniejsze jednostki produkowały następne pokolenia, a on sam winien wycisnąć z lat doczesności maksimum przyjemności. Użycie stanie się wówczas celem.
Z chwilą, gdy nawiązał z nami kontakt Bóg, wiemy, że perspektywa wieczności jest otwarta. „Bóg śmierci nie uczynił”. Człowiek jest nieśmiertelny. Wprawdzie przeżywa rozstanie z ciałem, ale żyje nadal i żył będzie wiecznie.
Doczesność więc jest etapem przejściowym, jest przygotowaniem do wejścia w nowy świat. Stąd dzień po dniu musi być przeznaczony na doskonalenie tego przygotowania. Każdy z nas ma się nauczyć wielu rzeczy koniecznie potrzebnych w przyszłym życiu. Doczesność to okres formacji, to przygotowanie do wiecznie trwającej twórczej pracy. Czas uciążliwego studium i praktyki.
Syn Boga przybył na ziemię, aby nas przekonać, że życie nie kończy się w grobie. Dał kilka takich lekcji poglądowych wskrzeszając córkę Jaira, przywracając do życia młodzieńca z Naim, wreszcie wyprowadzając z grobu, już cuchnącego w czwartym dniu po śmierci, Łazarza. Ożywienie rozpadającego się ciała to cud, który przekonał wielu myślących ludzi do Chrystusa. Te wskrzeszenia, to były etapy. Ostani dowód został podany w Wielką Niedzielę. Ciało Jezusa, straszliwie wyniszczone na drzewie krzyża, spoczywało w grobie trzy dni. Jego Zmartwychwstanie ponownie otwarło przed człowiekiem drogę do chwalebnej nieśmiertelności. Garść wiadomości przekazanych przez Boga o czekającym nas życiu wystarcza, by się do niego odpowiednio przygotować. Chodzi o doskonalenie wiary, nadziei i miłości. Celem człowieka jest tak dojrzała miłość, aby mógł odpowiedzieć na wieczną miłość samego Boga i objąć miłością wszelkie Jego stworzenie. Celem człowieka jest dojrzałość do Miłości. Miłowanie Boga, ludzi, świata będzie naszym wiecznym zadaniem. Ustawienie celu naszego życia doczesnego jako dorastania do miłości pozwala na wykorzystanie wszystkiego, co łączy się z budowaniem gmachu doczesności, dla doskonalenia umiejętności kochania.
Bóg dał nam do dyspozycji materiał nietrwały, przemijający, który pozwala wykorzystać na budowanie dla nas prowizorycznego pomieszczenia na czas naszego pobytu na ziemi. Mamy to czynić w stopniu doskonałym. To może być przepiękny pałac z luksusowymi warunkami życia, byle tylko nikt nie uczynił go ostatecznym celem swego życia. Jest to jedynie prowizorka, którą trzeba opuścić, a troskę o jej urządzenie potraktować jako budowę modelu, celem opanowania sztuki budowania potrzebnej do wznoszenia gmachów w wieczności.
Wejście w okres rozważania Męki Chrystusa wymaga głębszego zastanowienia nad naszą wiarą w życie wieczne. Czy ta wiara kształtuje nasz powszedni dzień? Czy liczymy się z doskonaleniem sztuki miłości Boga, świata, ludzi, siebie? Czy to przygotowanie do czekającej nas wiecznej pracy jest naszą główną troską?
Ks. Edward Staniek
Zobaczyć na własne oczy cud. Mieć wiarygodnych świadków. Rozmawiać z człowiekiem uleczonym z kalectwa i nie uwierzyć. Czy to nie zastanawia? Dlaczego tak trudno przyjąć interwencję Boga?
Ileż smutku jest w wypowiedzi kaleki, który odzyskał wzrok, skierowanej do faryzeuszy: „W tym wszystkim to jest dziwne, że wy nie wiecie, skąd Jezus pochodzi, a mnie oczy otworzył (...) Gdyby nie pochodził od Boga, nie mógłby nic uczynić”. Faryzeusze uważali się za specjalistów w sprawach Boga, a gdy stanęli wobec namacalnego Jego działania, nie chcieli Go ani uznać, ani przyjąć.
Głównym powodem ich zamknięcia na Boże działanie było zbyt doczesne nastawienie. Człowiek jest jak izolowany przewód elektryczny. Dopóki dobrowolnie nie odsłoni z izolacji swego serca i w akcie wiary nie dotknie nim Boga, zbawcza moc miłości nie może do niego dotrzeć. Przesadne zaś zabieganie o dobra tego świata potrafi tak szczelnie odizolować człowieka od Bożego działania, że nic z Jego łaski do niego nie dotrze. Nam się wydaje, że szczęście polega na gromadzeniu dóbr tego świata, na szukaniu w nich przyjemności, stąd też sądzimy, że im więcej „nakleimy” na siebie tego, co doczesne, tym pełniej będziemy szczęśliwi. W rzeczywistości jednak stajemy się coraz szczelniej odizolowani od prawdziwego szczęścia.
Bywa, że utrata dóbr tego świata – bliskiej osoby, większej ilości pieniędzy, mieszkania, pracy, zdrowia – czyni szczelinę w tej izolacji i jeśli wówczas człowiek sercem dotknie wartości religijnych, doświadczy zawartej w nich mocy. Kaleka był bardziej otwarty na działanie Boże niż zdrowi faryzeusze. Przez jego chore oczy, których dotknął Chrystus, moc Bożego życia popłynęła aż do jego serca. Uzdrowiony zobaczył nie tylko piękno barw i kształtów doczesnego świata, lecz również dostrzegł w Chrystusie Bożego Pośrednika.
Materializm jako przeszkoda w odpowiedzi na działanie Boga łączy się ściśle z wygodnictwem. To ono obawia się, że przyjęcie Chrystusa pociągnie za sobą zbyt gruntowne zmiany w naszym dotychczasowym życiu. Trzeba bowiem niejedno przemeblować w swoim myśleniu, by dostosować swoje kroki do kroków Chrystusa.
To, co stare, często bywa wrogiem nowego nie dlatego, by nie ceniło tego, co nowe, ale w obawie przed trudem przebudowy tego co stare. W człowieku dawne przyzwyczajenia są wrogiem nowych, o które dopomina się Bóg. Ewangelia jest zawsze nowa, jest dobrą nowiną. Jako taka nieustannie wzywa do przebudowy dotychczasowego życia według wzoru, który zostawił nam Mistrz z Nazaretu.
Wielki Post to czas głębszej refleksji nad izolacją, jaka pokrywa nasze serce; to czas ożywienia wiary, czyli usunięcia izolacji i podłączenia do źródła zbawczej mocy; to czas trudu podjętego w celu przebudowy własnego życia w oparciu o łaskę płynącą z Jezusowego Serca.
Słowa Chrystusa: „Przyszedłem na ten świat (...) aby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi” zmuszają do podjęcia decyzji. Od opowiedzenia się po stronie Jezusa zależy wiele.
Ks. Edward Staniek
Emerytowana nauczycielka. Pracuje jeszcze w zakładzie wychowawczym. Częstuje swe pociechy cukierkami. Prosi, by ten, kto ma silną wolę, zjadł cukierka dopiero po zajęciach, a na razie zostawił je w zasięgu swojej ręki. Grupa liczy czternaście osób. Połowa zjadła cukierki natychmiast. Trzej następni załamują się w trakcie zajęć. Jeden się usprawiedliwia, że musiał zjeść cukierka, bo go rozpraszał, myślał tylko o cukierku i nic nie mógł zrobić. Czwórka z radością sięga po cukierka dopiero po zajęciach. Nauczycielka ma dla nich słowa uznania i w nagrodę otrzymują jabłko podzielone na cztery części.
Rozmawiam z nią prawie dwie godziny. Interesują mnie te konkrety wychowania. Zastanawiam się, jak często dzieci mają dziś tak mądrych wychowawców. Chodzi o doskonalenie silnej woli i bardzo trudnej, a zarazem bardzo ważnej umiejętności umiarkowania. Człowiek bowiem wpada w dwie krańcowości: albo przez nadmiar, albo przez brak. Bezpieczna zaś droga prowadzi środkiem.
Sytuacje, w jakich można się znaleźć, są bardzo różne. Szczęśliwy kto umie bezpiecznie przejść obok pokusy posiadania, dobrowolnie rezygnuje z dóbr, jakie są w jego zasięgu. Gdy żołnierze Corteza zdobyli skarbiec Montezumy, tak obładowali się złotem, że w drodze powrotnej z racji tego obciążenia stali się łatwym łupem tubylców. Stracili nie tylko złoto, ale i życie. Ocaleli jedynie ci, którzy nie tknęli złota.
Z drugiej strony umiejętność mądrego dzielenia małych zapasów wody na pustyni niejednemu człowiekowi uratowała życie. Z cnoty umiarkowania zdajemy egzamin w sytuacjach trudnych. Ona zawsze jest częścią mądrości.
Izraelici szemrzący przeciw Mojżeszowi z powodu zbyt małej ilości wody nie zdają egzaminu z umiarkowania. Nie umieją ograniczyć się wyłącznie do tego, co konieczne do życia. Nie umieją poprzestać na małym. Daleko im do postawy św. Pawła, który umiał obfitować i umiał biedę cierpieć.
Umiar dotyczy nie tylko wartości doczesnych. Winien on być zachowany również w sferze ducha. Okres Wielkiego Postu to czas sprawdzania, w jakim stopniu stać nas na umiarkowanie. Wystarczy uważniej, z zegarkiem w ręku obserwować, ile czasu w ciągu dnia spędzamy przed telewizorem. Czy nie przeszkadza on w spełnianiu obowiązków? Czy oglądanie programu nie dokonuje się kosztem odpoczynku? Czy stać nas na wyłączenie telewizora po to, by spokojnie porozmawiać z domownikami, by poczytać dobrą książkę lub przemyśleć poważne sprawy?
To samo dotyczy kupna wielu rzeczy. Człowiek umiarkowany zawsze pyta, o ile to jest mu potrzebne. Nigdy nie nabędzie rzeczy tylko dlatego, że się mu podobają. Jeśli kupuje rzecz potrzebną, płaci drogo, ale kupuje rzecz dobrą, by mogła służyć dłużej. Nieumiarkowany albo kupuje, co zobaczy, albo dusi grosze i nic nie kupi, bo szkoda mu wydać pieniędzy.
Umiarkowanie jest potrzebne w każdej godzinie życia. To ono decyduje o mądrym wykorzystaniu czasu, pieniędzy, sił. Ono stanowi fundament cierpliwości, spokoju, łagodności. Ono promieniuje pokojem i nawet w sytuacjach bardzo trudnych potrafi znaleźć rozwiązanie.
Szczęśliwe dzieci, których rodzice znają wartość zasady złotego środka i umieją tę zasadę im przekazać. Szczęśliwa młodzież, która spotkała wychowawcę wypełnionego pokojem umiarkowania.
Fundamentem umiarkowania jest silna wola. To ona potrafi oprzeć się pokusie nadmiaru i ona potrafi przeprowadzić człowieka bezpiecznie przez pustynię pragnienia, głodu i ubóstwa.
Praktyki postne, rezygnacja z części papierosów, z kieliszka wódki, z kupna rzeczy niekoniecznych do życia, a więc różne formy wyrzeczenia, to narzędzia doskonalące wolę. Osiągają one jeszcze większe rezultaty, gdy są ustawione pozytywnie. Nawiedzenie chorych, udział w Gorzkich Żalach, pomoc małżonce lub małżonkowi. Świadomie podjęty wysiłek w tym kierunku daje człowiekowi poczucie twórczego wykorzystania dnia i wypełnia radością.
Ks. Edward Staniek
Bardzo czekali na dziecko. Radość z jego narodzenia była krótka. Paraliż kończyn. Lekarz oświadczył matce: „nic z niego nie będzie”. Kochające serce nie rezygnuje jednak z walki o dobro dziecka. Zrezygnowała z pracy w swoim zawodzie. Skończyła szkołę pielęgniarską specjalizując się w rehabilitacji. Weszła w krąg ludzi dotkniętych cierpieniem. Nawiązała kontakt z rodzicami podobnie kalekich dzieci. Dzień w dzień poświęcała sporo czasu dla dziecka. Do szkoły podstawowej w pierwszych klasach nosiła synka na rękach; później wiozła na wózku inwalidzkim. Syn, o bardzo ograniczonych możliwościach ruchu, zdumiewa zdolnościami intelektualnymi. Kończy szkołę podstawową z wyróżnieniem, podobnie zdaje maturę. Podejmuje studia i te kończy z dobrymi wynikami. Dziś jest cenionym pracownikiem.
„Nic z niego nie będzie”. Kochająca matka udowodniła, że lekarz nie miał racji. Po latach może być dumna z syna, ale syn może być jeszcze bardziej dumny z matki. To, że jest kimś, zawdzięcza jej odważnej miłości. To bohaterka.
Szkoda, że słowo bohater zostało zarezerwowane dla ludzi uczestniczących w akcjach wyjątkowo trudnych i ryzykownych. Znacznie więcej prawdziwych bohaterów nigdy nie zostanie nagrodzonych pochwałą w oczach opinii publicznej. To ciche bohaterstwo jest nawet trudniejsze. Wspomniana matka musiała w nim trwać blisko dwadzieścia trzy lata – godzina po godzinie. Wierzyła w sukces. Poświęciła życie dla dobra syna i w ten sposób je wygrała. To wymaga wielkiej odwagi.
Dziś tak często brakuje odwagi w naszym codziennym życiu. To ona decyduje o sile przebicia. Odwaga to podstawowa wartość przebicia. Odwaga to podstawowa wartość ewangeliczna. Już przy chrzcie Kościół oczekuje bardzo odważnego wyznania od tych, którzy chcą wejść na drogę wiodącą do zbawienia. „Czy wyrzekasz się ducha złego?”. – Oto pytanie postawione jako warunek chrztu. Odpowiedź zawarta w jednym słowie: „Wyrzekam” – jest równoznaczna z wyzwaniem do walki wszelkiego zła istniejącego na świecie. Stawać zaś przeciw tak potężnemu Goliatowi może jedynie człowiek wielkiej odwagi.
Odpowiedź na drugie pytanie: „Czy wierzysz w Boga?” – wymaga również odwagi. Wejście w świat wiary to przedsięwzięcie niezwykle ryzykowne. Wytrwanie w tym świecie jest ściśle uzależnione od odwagi. Droga wiary prowadzi w nieznane, prowadzi na bardzo trudny szczyt spotkania z samym Bogiem, szczyt przemienienia. Pokonanie wewnętrznych trudności na drodze doskonalenia wiary jest uzależnione od odwagi. Gdy tej cnoty zabraknie, czeka człowieka nieunikniona klęska.
Poszukajmy w Wielkim Poście tych elementów, które pozwolą nam w sposób twórczy wykorzystać wolność zawartą w demokracji. Obok mądrości, drugą wartością jest odwaga. Niestety, tych wartości nie da się kupić za złotówki ani za dolary. Te wartości zdobywa się żmudną pracą. To one kształtują nasze serca. Jest to zadanie pochłaniające całe lata. Trudno o mistrzów, zarówno w dziedzinie zdobywania mądrości, jak i w dziedzinie doskonalenia odwagi. Trzeba ich niejednokrotnie szukać w przeszłości. Dla człowieka wierzącego sprawa jest nieco prostsza. Można poprosić o poprowadzenie na drodze doskonalenia odwagi samego Zmartwychwstałego Chrystusa. On doskonale zna wartość tej cnoty i warunki w jakich trzeba ją wypracowywać. Rzadko jednak można spotkać ludzi modlących się o odwagę i gotowych na wypracowanie tej cnoty u siebie.
Warto też szerzej otworzyć oczy i spojrzeć wokół siebie, by dostrzec ludzi prawdziwie odważnych. Nie chodzi tu o odwagę mówienia, bo takich w nowej sytuacji będzie sporo. Skoro za mówienie prawdy nie trzeba cierpieć, to do jej głoszenia nie trzeba odwagi. Wystarczy tupet lub perspektywa jakiegoś zysku. Prawdziwa odwaga zawsze ujawnia się w czynie. Odważny płaci samym sobą. Nabywa wówczas na własność wartość cenniejszą niż wszystkie bogactwa ziemi i cenniejszą niż jego życie. Człowiek odważny zawsze ma na uwadze dobra nieśmiertelne.
Ks. Edward Staniek

 

Janek, uczeń klasy siódmej, oświadczył w domu, że popadł w nałóg. Zaniepokojona mama pyta czy pali papierosy? Nie – odpowiada syn. „Nie mogę jednak zasnąć, gdy nie zjem przynajmniej kilku orzechów, jakie przechowujemy w szafie”. Mama radzi mu, by schował orzechy, a przestaną go kusić. Janek na to: „To nie byłaby walka z nałogiem. Policzę wszystkie orzechy i napiszę na kartce dokładną ich liczbę. Mama zaś po kilku tygodniach stwierdzi ile ich w szafie ubyło”.
 
Jak powiedział, tak zrobił. Po miesiącu mama policzyła orzechy. Nie brakowało ani jednego.
 
Przykład właściwego podejścia do postu. Janek rozumie, że chodzi tu nie o usunięcie tego, co kusi, lecz o taką siłę ducha, by nie ulec pokusie. Człowiek jest osaczony przez pokusy różnego rodzaju. Jeśli ucieknie od jednej, pojawi się prawie natychmiast inna. Życia zaś nie można sprowadzać do ciągłej „ucieczki”. Mamy być na tyle mocni, by to, co nam zagraża, samo ustępowało z naszej drogi. Życie według Ewangelii jest walką, a w walce ucieczka nie jest zwycięstwem. 
 
Trzeba znać swoje siły i dobrze ocenić moc tego, co nas zniewala. Gdy przeciwnik jest mocniejszy, nie wolno podejmować z nim walki wprost, trzeba unikać starcia. Jest to jednak stan przejściowy, wykorzystywany w celu doskonalenia swego ducha do tego stopnia, by wreszcie można było podjąć decydującą bitwę i odnieść pełne zwycięstwo.
 
Janek zrozumiał, że walka z nałogiem nie polega na usunięciu kuszących go orzechów z pola widzenia. Orzechy winny pozostać w zasięgu jego ręki, a mimo to on po nie nie sięgnie. Tym razem chodziło o orzechy, w przyszłości ich miejsce zajmą papierosy, wódka, cudza kobieta, społeczne pieniądze. Dziś odniesione zwycięstwo rokuje nadzieje, że i wobec innych pokus zajmie podobne stanowisko.
 
Mówi się często o braku odpowiedzialności wśród młodzieży. Tymczasem niejednego dorosłego człowieka nie stać na policzenie w Środę Popielcową papierosów i odłożenie ich do Wielkanocy, tak by nie wypalić ani jednego, czy na zamknięcie telewizora i przeznaczenie godzin jego oglądania na przeczytanie wartościowej książki.
 
Wielki Post to czas doskonalenia siły ducha, to odkrywanie prawdy, iż chrześcijanin nie powinien ulegać pokusie. Można zaryzykować twierdzenie, że we współczesnym świecie ilość pokus, ich bliskość oraz siła ustawicznie wzrasta. Jesteśmy obsypywani ciągle smaczniejszymi i większymi „orzechami”, które pojawiają się w zasięgu naszej ręki. W tej sytuacji trzeba wprost proporcjonalnie doskonalić siłę naszego ducha. „Orzechy” z reguły są dobre, ale nie mogą mieć nad nami władzy. To my mamy decydować o ich mądrym wykorzystaniu.
 
Chrystus przed rozpoczęciem publicznego zmagania ze złem przez czterdzieści dni pościł. Podobnie i Kościół wzywa wszystkich wierzących, by w okresie Wielkiego Postu sprawdzili i udoskonalili siły swego ducha. Trzeba jedynie, by każdy dobrze obliczył, na co go stać i robiąc konkretne postanowienie udowodnił sobie, że czyni to, co chce, a nie to, co mu się zachce.
 
Ks. Edward Staniek
 
Zaraz po maturze zgłosił się do Seminarium Duchownego. Chciał zostać księdzem. Podobała mu się ta droga życia. Samodzielność, łatwość w otrzymaniu pracy, prestiż społeczny, pieniądze... Dostrzegał też pewne trudności, ale o nich specjalnie nie myślał w imię zasady: „jakoś to będzie”. Dość szybko minęły lata studiów i stanął przed ostateczną decyzją – przyjąć święcenia czy nie?
Po pięciu latach inaczej widział kapłaństwo. Zrozumiał, że jego motywacja w okresie maturalnym była bardzo słaba. Kapłaństwo ostatecznie sprowadza się do żmudnego dawania świadectwa tym wartościom, jakimi się szafuje. Doskonale ujął to św. Paweł, pisząc do Koryntian: „Niech ludzie uważają nas za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. A od szafarzy już tutaj żąda się, aby każdy z nich był wierny”. Wierność przez całe życie to nie taka prosta rzecz. Poprosił więc o rok praktyki i jako katecheta postanowił dojrzeć do ostatecznej decyzji.
Szukał odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak trudno zerwać z wartościami, które składają się na doczesne szczęście człowieka i oddać się wyłącznie służbie Bogu. Dlaczego większość spotkanych przez niego ludzi usiłuje służyć Bogu i mamonie? Trudno na takie pytanie odpowiadać w sposób teoretyczny. Pełna odpowiedź na nie jest ukryta w spotkaniu konkretnego człowieka żyjącego dla Boga. Jego milczący przykład może przekonać szukającego.
Rozterki wspomnianego kleryka w pewnej mierze dotykają każdego chrześcijanina, który chce na serio traktować wskazania Chrystusa zawarte w Ewangelii. U korzeni tych rozterek leży słabość wiary. Ten, kto zawierzył Bogu, dość szybko się przekonuje, że w służbie u Niego otrzymuje się pełne wyposażenie. To jest tak, jakby człowiek zgłosił się do wielkiego przedsiębiorstwa, o zasięgu światowym, w którym pracownik otrzymuje wszystko, co jest potrzebne do dobrego wykonania zleconych mu zadań. Im lepszy pracownik, tym mniej musi myśleć o sobie i urządzeniu swego życia, bo inni z tego przedsiębiorstwa będą się o to troszczyli. Przedsiębiorstwo bowiem jest samowystarczalne. Pracownik dla dobra przedsiębiorstwa winien oddać w stu procentach swój czas, siły, pieniądze. Sprawiedliwy Pracodawca nie tylko mu za wszystko po sprawiedliwości zapłaci, ale nadto nagrodzi stokrotnie.
Jeśli jednak pracownik zgłasza się do pracy i interesuje go jedynie pytanie: jaką otrzyma pensję, z góry wiadomo, że nie interesuje go dobro przedsiębiorstwa, lecz własny interes. Pracodawca, jeśli nawet zatrudni takiego najemnika, wypłaci mu po sprawiedliwości za jego pracę, ale nigdy nie zatroszczy się o niego wiedząc, że ten troszczy się o siebie sam. Rzecz jasna, że w takiej sytuacji pracownik nie znajdzie szczęścia ani w pracy w Bożym przedsiębiorstwie, ani w życiu osobistym.
Niewielu ludzi ma jednak odwagę zgłosić się do pracy w Królestwie niebieskim z gotowością całkowitego oddania siebie do dyspozycji Boga. Stąd też niewielu znajduje szczęście w tej pracy i niewielu otrzymuje maksymalne wynagrodzenie, jakie obiecuje i gotów jest dać Pracodawca. Niestety w Królestwie Bożym jesteśmy często równie marnymi pracownikami, jak w państwowych zakładach. W rezultacie nie cieszymy się ani owocami pracy, ani otrzymaną za nią zapłatą.
Dotykamy najważniejszej sprawy. Chodzi o moc wiary i potraktowanie na serio Boga jako naszego Pracodawcy. Jeśli człowiek, bez względu na swe powołanie, odda się wyłącznie do dyspozycji Boga, jako Jego pracownik, nie braknie mu niczego, co niezbędne do życia na ziemi, a serce wypełni największa radość płynąca nie tylko z sukcesów w pracy, ale przede wszystkim z przyjaźni z Boskim Pracodawcą.
Ks. Edward Staniek

 

Kato-botoks - Trzy sposoby odmładzania duszy - Szymon Hołownia

Chrystusowy Kościół ciągle musi temperować swe tryumfalistyczne zapędy. Żądza widzialnych sukcesów tkwi głęboko w sercu człowieka i gdy ten wchodzi do Kościoła, wnosi z sobą ten bakcyl. Tytułów do wynoszenia się ponad innych jest wiele, żadnego z nich jednak Chrytus nie uznawał. Sam wybrał drogę pokory i Jego Kościół kroczy zawsze tą wyznaczoną przez Niego drogą. Innej drogi wiodącej do zbawienia nie ma.
Św. Paweł sam boleśnie przeżył szereg klęsk w swoim życiu, zanim zrozumiał, że to one właśnie prowadzą do celu. Chciał otworzyć oczy Koryntianom na tę prawdę pisząc: „Niechaj się nikt nie łudzi. Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość”. W tych słowach jest paradoks. Mądry nie może stać się głupim, ale gdy Paweł napisze: „Mądrość tego świata jest głupstwem u Boga”, wszystko staje się jasne.
Prawdziwa mądrość zna wartość upokorzenia. To w nim człowiek odkrywa prawdę o sobie, ludziach, Bogu i w nim doskonali swoją miłość. Jezus prowadzi swoich uczniów drogą upokorzenia w głąb prawdy.
Kościół przez całe wieki wędruje drogą upokorzenia. Najlepiej się rozwijał, gdy był najmocniej upokorzony, a miało to miejsce w okresie prześladowań. Tryumfalizm, bliski kontakt z władzą świecką nigdy nie sprzyja rozwojowi Kościoła, jest bowiem obcy duchowi Ewangelii.
Atak na Kościół trwa nadal. I dziś często można usłyszeć zarzuty zacofania, braku postępu, ograniczenia wolności. Ileż to pretensji mają ludzie do Kościoła, że nie podaje Eucharystii cudzołożnikom, że żąda przygotowania do małżeństwa, że sprzeciwia się antykoncepcji, że surowo karze zabójców dziecka nienarodzonego. Ile zarzutów wysuwa się pod adresem Papieża i jego różnych decyzji. Kościół na co dzień pije wodę upokorzenia. Ale to jest zdrowa woda, która pomaga mu w zdobywaniu Mądrości pochodzącej od Boga.
Upokorzenia zewnętrzne nie są jednak najboleśniejsze. W nich bowiem Kościół może objawiać swoją moc. Odwaga męczenników czyni ich bohaterami. Upokorzenie zewnętrzne często staje się tytułem do chwały.
Znacznie trudniej przyjąć upokorzenie wypływające z własnej słabości. Kościół jest święty, ale Kościół na ziemi jest również grzeszny. Ludzie Kościoła często kompromitują tę świętą instytucję. To jest źródłem upokorzenia.
Lista grzechów popełnianych przez dzieci Kościoła jest bardzo długa i ciągle rośnie. Kościół jest świadom tego i wciąż na nowo podejmuje odpowiedzialność za popełnione w nim zło. Korzystając z łaski sakramentu pojednania, codziennie na nowo zanurza się w Miłosierdziu Boga.
Kościół pamięta upomnienie Pawła: „Jeśli ktoś mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość”. Prawdziwych wartości żadne upokorzenie nie zniszczy, co najwyżej je oczyści i otworzy do nich dostęp dla ludzi mądrych.
Mądrość tego świata polega na dostosowaniu się do opinii otoczenia. Mądrość Ewangelii polega na dostosowaniu się do wymagań Boga, a te często są stawiane wbrew ludzkiej opinii. To nieuchronnie prowadzi do upokorzeń. Otoczenie nie lubi, jak się ktoś z niego wyłamuje. Jezus zaś postawił sprawę jasno: „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Zażądał tym samym, byśmy dostosowali się do wymagań Boga, nawet za cenę wielkich upokorzeń ze strony otoczenia. Jezus sam dał nam przykład. Ostatecznie droga Kościoła jest drogą krzyżową Mistrza, a ta nie jest niczym innym, jak tylko drogą upokorzenia.
Ks. Edward Staniek
Prawo ustanowione przez ludzi można i trzeba nieustannie doskonalić. Tego wymaga życie. Inaczej jest z prawem Boga. Ono jest doskonałe, doskonalsze od grzesznego człowieka i dlatego nie można go zmieniać, trzeba je wypełnić. Tymczasem wielu ludzi, traktując Prawo Boga identycznie jak prawo ludzkie, chce je zmieniać, chce je dostosowywać do swoich możliwości. Wielu sądzi, że jeśli prawo będzie łaskawe dla łamiących je, to życie będzie łatwiejsze. Wielki błąd. Usuwanie prawa lub znoszenie sankcji prawnych jest drogą wiodącą ku upadkowi człowieka.
Jeśli będzie wolno kłamać, to na ziemi wszyscy staną się kłamcami, jeśli będzie wolno kraść, wszyscy będą złodziejami, jeśli będzie wolno zabijać, wszyscy będą mordercami, jeśli będzie wolno cudzołożyć, wszyscy będą cudzołożnikami. Życie zamieni się w piekło. Boskie Prawo pomaga doskonalić serce człowieka i normować w duchu pokoju życie w społeczności. Im więcej szacunku dla tego Prawa, tym więcej dobra w sercach ludzi i we wspólnotach, jakie oni tworzą.
Jedyna droga prawdziwego życia to droga dobrego poznania Bożego Prawa i możliwie doskonałego jego wypełnienia. Im wcześniej człowiek to zrozumie, tym prostsze staje się jego życie. Znika wówczas bunt wobec Prawa. Nie jest ono bowiem przeszkodą, lecz pomocą, nie zniewala, lecz otwiera perspektywę wolności.
Człowiek, który zna wartość prawa, każde jego naruszenie chce możliwie szybko naprawić, wiedząc, że to jedynie słuszne działanie. Wierne zachowanie Bożego Prawa wypełnia człowieka pokojem nieznanym dla świata. Radość ducha promieniuje na innych.
Jezus jasno oświadczył: „Nie sądzcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić”. Jeśli Jezus, Syn Boga, nie zamierza znosić Prawa, to tym bardziej nie może tego uczynić nikt inny na ziemi.
Należy możliwie szybko odbudować szacunek dla Bożego Prawa, by nie traktować go, jak prawo ludzkie. Boże Prawo jest święte i niezmienne, jest niezawodnym punktem oparcia dla każdego, kto chce życie wygrać.
Ks. Edward Staniek
Wiele się mówi o materializmie współczesnego człowieka. Można nawet spotkać głośne narzekanie na ludzi, którzy żyją jedynie dla pieniędzy i tego, co za nie można nabyć. Czy jednak to narzekanie jest uzasadnione? Jeśli człowiek odczytuje swe życie wyłącznie w ramach doczesności, to wartości materialne są jedynymi wartościami, po które może on sięgać. Jak długo nie dostrzeże wartości duchowych, tak długo będzie gromadził materialne. I nie ma w tym nic niewłaściwego.
Człowiek jest częścią świata natury i ciąży zawsze w stronę wartości tego świata. Dopiero odkrycie istnienia innych wartości zmusza do szukania drogi, która go do nich doprowadzi. Stąd też zamiast narzekania na materializm żyjących obok nas ludzi należy objawić im świat innych, wyższych wartości. Jeśli je poznają, dostrzegą przemijalną wartość gromadzonych przez siebie bogactw i zaczną sięgać po bogactwa nieprzemijające.
Wszelkie dobra materialne są zbudowane jakby ze śniegu. Jedne topią się w ciągu sekundy, np. drogocenny obraz zniszczony w czasie pożaru, inne topią się wieki całe, np. rozpadające się budowle starożytnego Rzymu. Żadne z dóbr materialnych nie może być wieczne. Wszystkie z racji swej przemijalności posiadają wartość śniegu. Jeśli człowiek dostrzega tylko śnieg, nie zostaje mu nic innego jak przeznaczyć całe swoje życie na lepienie i gromadzenie arcydzieł ze śniegu. Ale jeśli odkryje, że mimo panującej na świecie ostrej zimy można wybudować cieplarnie i w niej hodować piękne kwiaty, warzywa, a nawet drzewa owocowe, odstąpi od bawienia się przemijalnym śniegiem doczesności i zabierze do budowy cieplarni i hodowania warzyw, owoców, kwiatów. Szybko też przeprowadzi się do cieplarni i uczyni z niej swój własny dom, wiedząc, że jest ona miejscem prawdziwego życia.
Otóż, chrześcijanie mają na ziemi jedno zadanie. Ludziom zapatrzonym w wartości doczesne mają objawić istnienie wartości duchowych. Innymi słowy, mają ukazać, że w środku zimy gdy wszystko zasypane jest śniegiem, istnieje możliwość hodowania w cieplarni najpiękniejszej roślinności. Ściśle mówiąc, mają światu objawić źródło potężnej energii życia, którym jest sam Bóg. Często się mówi: Bóg nie jest znany. A winę za to ponoszą nie ateiści, którzy Go nie znają, lecz chrześcijanie, którzy znając Go, nie objawiają. Bóg jest potężnym Źródłem Energii Dobra i ktokolwiek świadomie i dobrowolnie się do Niego podłączy, zaczyna promieniować ciepłem Jego dobroci. Dobroć rodziców jest odblaskiem Bożej dobroci. Dobroć męża czy żony w Bogu znajduje swe źródło. Dobroć pedagoga, lekarza, kierowcy, żołnierza również płynie z tego źródła. W promieniach tej dobroci rodzą się jak w cieplarni nowe wartości, których nie można kupić ani sprzedać, wartości nieprzemijające, wieczne.
Jezus kieruje do nas wezwanie: „Tak niechaj świeci światłość wasza przed ludźmi, by widzieli wasze dobre czyny i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”. Jesteśmy odpowiedzialni za objawienie światu Boga. Dokonuje się to nie przez słowa, lecz przez życie świadczące o posiadaniu Boga, o połączeniu naszego serca z Nim. Zdumieniem dla świata winna być nasza dobroć bezinteresowna, mądra, otwarta na każdego człowieka. W jej promieniach objawia się bowiem najpełniej dobroć samego Boga.
Ks. Edward Staniek