Gdybyśmy lepiej rozumieli tajemnicę dzisiejszej uroczystości, kościoły byłyby pełne. Ich pustka to znak małej wiary odnośnie tajemnic naszej wiary. Niewielu dziś przychodzi do świątyni, aby podziękować Bogu za otwartą drogę do świata prawdziwej wolności. Dzisiejsza uroczystość mówi nam o tej wartości, której wszyscy szukają, a znaleźć nie mogą, mówi o prawdziwej wolności.

Kiedy uważnie obserwujemy nasze życie doczesne, okazuje się, że jesteśmy bardzo ograniczeni i zniewoleni. Ograniczeni swoimi siłami, talentami, ilością pieniędzy w kieszeni, układami politycznymi, gospodarczymi, społecznymi, na które nie mamy większego wpływu. Ograniczeni dziurą ozonową, zatrutym powietrzem, wodą. Ograniczeni ilością przeżytych lat. Już nie wspomnę o chorobach i kalectwach. A jednak w sercu człowieka jest wielka tęsknota do pełnej wolności. I oto dzisiejsza uroczystość mówi nam o świecie pełnej wolności. Spośród naszych ograniczeń Chrystus wychodzi i przechodzi w świat wolności.

Syn Boga przychodząc na ziemię chciał nam powiedzieć coś więcej. Doczesność to nie tylko więzienie, czasami bardzo ciasne, takie niewygodne jak wózek, na którym siedzi kaleki człowiek, jak łóżko ciężko chorego człowieka, który czeka, aby go ktoś obrócił. To są te straszne więzienne cele na ziemi. To także wielka szansa wykorzystania wszystkich ograniczeń do kształtowania własnego serca, do dojrzałości. To jest tak, jakbyśmy byli w bardzo ciasnej formie, w której kształtuje się nasze serce do pełni wolności. Chrześcijaństwo to radość nie tylko czekania na wolność, ale radość twórczego przeżywania każdego dnia.

Podziękujmy dziś Chrystusowi zarówno za to, że otworzył przed nami drogę do świata prawdziwej wolności, jak i za to, że możemy razem z Nim przyjąć te wszystkie ograniczenia wiedząc, że kształtują one nasze serce.

Tu jest czas na zasługę, tu jest czas na dojrzewanie. A ponieważ każdego z nas rzeźbią inne ograniczenia, kształtuje się w nich indywidualność niepowtarzalna. Nie ma na świecie dwu identycznych ludzi. Każdy człowiek to niepowtarzalne arcydzieło, które wielbić będzie Boga w świecie pełnej wolności przez wieki. Zanieśmy dziś do Boga dziękczynienie za świat wolności, do którego zmierzamy, i dziękczynienie za to, że Syn Boga nauczył nas w ziemskich ograniczeniach kształtować nasze serce.

Ks. Edward Staniek

Ten fragment Ewangelii ukazuje przełomowy moment w życiu Jezusa i zarazem w dziejach świata. Została wprawiona w ruch machina, która miała doprowadzić do śmierci Jezusa, a tym samym do naszego zbawienia. Dla nas, z ludzkiego punktu widzenia, jest to tragiczna hańba i klęska: zdrada, nienawiść, niesprawiedliwość, które spowodowały śmierć Jezusa. Ale z Bożego punktu widzenia jest to godzina chwały i tryumfu miłości, godzina zwycięstwa nad śmiercią i grzechem, godzina zbawienia.

Już wcześniej Piotr się temu sprzeciwił. Nie chciał krzyża, nie chciał, żeby Jezus umierał, bo w tej śmierci widział tylko klęskę. My myślimy bardzo podobnie. Trudno jest nam zrozumieć i zaakceptować, że do zbawienia potrzebny był krzyż i śmierć Syna Bożego. Może dlatego tak się przeciwko temu buntujemy, bo czujemy się winni i współodpowiedzialni za tę śmierć. Ostatecznie to nasze grzechy wymagały zadośćuczynienia i to one spowodowały śmierć Jezusa. Krzyż jest dla nas wyrzutem sumienia, jest oskarżeniem: zobacz, co spowodował twój grzech! Gdyby nie ludzkie grzechy, krzyż nie byłby potrzebny. Nic więc dziwnego, że wolelibyśmy inny sposób zbawienia. Ale innego sposobu nie ma.

Dlatego spójrzmy na krzyż od strony Boga, przez pryzmat Jego miłości. Nie jest to już wtedy tylko narzędzie nienawiści, kary, męczarni i śmierci. Jest to znak miłości i wywyższenia Jezusa, jest to tron, na którym Jezus jako król i władca wszechświata, dokonał aktu łaski i odkupienia, pojednał na nowo ludzi z Bogiem, zawarł wieczne przymierze i potwierdził je swoją ofiarą. Czyż dzieło to nie jest warte uwielbienia?

Ale jest warte tylko dlatego, że Jezus jest Synem Bożym, Bogiem we własnej osobie, że poszedł na krzyż z miłości i posłuszeństwa woli Ojca. Tylko te okoliczności nadały śmierci krzyżowej moc zbawczą. Wcześniej żadna inna śmierć ani największa nawet ofiara nie były w stanie sprawić tego, co uczyniła ofiara Chrystusa. A później poświęcenie życia i męczeństwo o tyle tylko są godne podziwu, o ile łączą się z ofiarą Chrystusa i wypływają z miłości. „Gdybym rozdał całą majętność ubogim i ciało wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał” – napisze św. Paweł w hymnie o miłości.

I właśnie dlatego w tym decydującym momencie, Jezus pozostawił nam jako swój testament przykazanie miłości. Nie dało się i da już nic zrobić, żeby krzyża nie było. Ale można zrobić wiele, żeby ta ofiara nie poszła na marne. W tym przełomowym momencie odkupienia, gdy została zapłacona cena naszych grzechów, muszą się zmienić radykalnie zasady życia. Świat odkupiony, to świat w którym głównym prawem i siłą życia jest miłość. Do tego stopnia, że to właśnie miłość jest znakiem rozpoznawczym uczniów Chrystusa czyli chrześcijan. Krzyż i miłość to jedno i to samo. Nie ma krzyża bez miłości i dlatego nie mamy prawa do znaku krzyża, jeśli mu nie towarzyszy życie we wzajemnej miłości. Chrystus bardziej chciał, żebyśmy się kochali, a nie tylko żegnali krzyżem.

I dlatego w naszym polskim chrześcijaństwie trzeba chyba będzie trochę poprzesuwać akcenty. To dobrze, że jesteśmy dumni z krzyża, to dobrze, że stajemy w jego obronie. Ale to nikogo nie przekona do Chrystusa, jeśli krzyżowi nie będzie towarzyszyło nasze osobiste świadectwo miłości. I pewnie nie byłoby aż tyle sprzeciwu wobec krzyża, gdybyśmy zamiast tylko walczyć, modlić się i mówić, potrafili także trochę kochać. Być wiernym krzyżowi i Ewangelii, to znaczy być wiernym miłości, żyć miłością. Bo krzyż i Ewangelia to nic innego jak tylko miłość Boga do nas objawiona w słowie i czynie. Teraz kolej na nas i na nasze świadectwo. Żeby poznali w nas uczniów Chrystusa.

Ks. Mariusz Pohl

Znaleźć przewodnika

Życie nasze jest za krótkie, by można było eksperymentować. Dni mijają bezpowrotnie. Gdyby się zatem eksperyment nie udał, takie dni są stracone na zawsze. Nie ma więc czasu na szukanie własnej drogi. Trzeba się zdecydować na jedną z tych, którymi ludzie wędrują.

W rozmowie z człowiekiem zagubionym usłyszałem pytanie: „Na jakiej podstawie ksiądz jest taki pewny wybranej przez siebie drogi życia?”. Odpowiedziałem, że idę za ludźmi, którzy tę drogę mają już za sobą — to Paweł z Tarsu, Augustyn z Hippony, Franciszek z Asyżu, Brat Albert i wielu im podobnych. Ja nie mam czasu na wytyczenie nowej drogi. Idę za nimi. „A jeśli się oni pomylili — pyta mój rozmówca — to i ksiądz się pomyli”. To prawda, odpowiadam. Lecz nawet gdyby się pomylili, jest to jedyna pomyłka, jaką warto na ziemi popełnić. A jest tak dlatego, że droga, jaką wybrali, pozwoliła im osiągnąć pełną dojrzałość. Nie widzę nikogo innego na świecie, kto mógłby się z nimi równać. To są ludzie wielkiego serca. Jeśli się nawet pomylę, to chcę się pomylić razem z nimi.

Przytaczam tę rozmowę, chcąc uświadomić podstawową prawdę ewangelicznej drogi. Nie można nią wędrować samotnie, trzeba wybrać przewodnika. Jest to droga, na której rozum jest potrzebny przede wszystkim do tego, by wybrał dobrego przewodnika. Dalsza wędrówka sprowadza się do wierności temu przewodnikowi.

Dlaczego — jako człowiek wierzący — wędrując za Pawłem z Tarsu, Augustynem czy Franciszkiem z Asyżu nie muszę się obawiać pomyłki? Dlatego, że oni wędrują za Chrystusem, to On był ich przewodnikiem. Ja też wybieram Jego jako przewodnika. On jeden spośród ludzi chodzących po ziemi zasługuje na całkowite zaufanie. Nie tylko dlatego, że ukazał najwyższą doskonałość zawartą w prawdziwej miłości, lecz również dlatego, że potrafił zwycięsko przejść przez grób, otwierając perspektywę nowego życia.

Jezus mówiąc o dobrym pasterzu i owcach idących za nim, chciał wezwać do zawierzenia. To On jest przewodnikiem, który zna drogę do domu Ojca. Owca nie musi filozofować, wybierać, eksperymentować. Wystarczy, jak ukocha swego pasterza i zawierzy Mu bez reszty. On stanie się jej przewodnikiem. Znika wówczas z życia koszmar wątpliwości.

Warto się zastanowić: czy znalazłem w życiu przewodnika? Zbyt często dzisiejszy człowiek chce sam decydować o drodze swojego życia, przez co zdradza wielką zarozumiałość, by nie powiedzieć głupotę. Po co bowiem przebijać się samotnie przez dżunglę, skoro są w niej już wytyczone ścieżki? Czy nie wystarczy znaleźć przewodnika, by wędrować przez nią w sposób pewny i stosunkowo łatwy?

Pierwszym znakiem ewangelicznej mądrości jest modlitwa o dobrego przewodnika. Kto go znajdzie, nie musi się obawiać ani tego, że zabłądzi, ani tego, że zginie w zasadzkach, jakie na drogach życia zastawia zło, przewodnik bowiem zna drogę i zna metody oraz potęgę zła czyhającego na człowieka.

Kto jest twoim przewodnikiem w życiu? Przypatrz mu się uważnie, bo jeśli nie jest to dobry przewodnik, możesz tego gorzko żałować.

Zacznijmy i my szukać człowieka, którego serce bije pragnieniem należenia do wspólnoty żyjącej ewangeliczną miłością.

Ks. Edward Staniek

Pomimo, że uczniowie dobrze już wiedzieli o Zmartwychwstaniu Jezusa, o Jego zwycięstwie, to jednak nie bardzo wiedzieli, co z tego wynika, co dalej robić. Ten pomysł z nocnym połowem ryb był chyba bardziej ucieczką od nudów, bez większego przekonania podjętą próbą powrotu do starego zawodu, aniżeli jakimś konstruktywnym i celowym działaniem. Nie ma się zresztą co dziwić. Po śmierci i nieoczekiwanym Zmartwychwstaniu Jezusa, uczniowie byli wystarczająco wytrąceni z równowagi, żeby nie wiedzieć, co robić. Przez ostatnie trzy lata przyzwyczaili się, że Jezus myślał za nich, że On planował i organizował całe ich życie i codzienne zajęcia. Teraz zostali sami. Co prawda widzieli kilka razy żywego Chrystusa, ale widzieli Go inaczej, niż przed tym tragicznym piątkiem. Teraz był On tak jakby nie z tego świata, nie do życia, bardziej chyba do podziwiania, niż do wspólnego przebywania.

 Ojciec, wracając od rzeźbiarza, niósł metrowej wysokości krzyż. Obok niego, naciągając nogi, kroczył jego sześcioletni synek. Zmierzali do swego niewielkiego domku, który wybudowali pod lasem, mając na uwadze rodzinny odpoczynek w czasie wakacji i ferii. Obserwował ich sąsiad, który na drugiej działce wykończył już swój domek i cieszył się perspektywą wygodnego i beztroskiego życia z dala od wielkiego miasta. Kiedy przechodzili obok niego, zdziwiony zapytał: „A po cóż tak wielki krzyż niesiesz do domu?”. Ojciec odpowiedział: „Bo jeśli go nie wniosę, to sam przyjdzie”. Ot, krótka sąsiedzka wymiana zdań, o której się szybko zapomina.

 

Upłynęło kilka miesięcy. Pogotowie odwiozło sąsiada wprost na stół operacyjny. Wtedy mały synek przypomniał wypowiedziane słowa: „Tato, miałeś rację. Sąsiad nie wniósł krzyża do domu, to krzyż sam do niego przyszedł”.

Bóg w człowieku umieścił wielkie zdolności czynienia dobra. Każdy z nas jest jak drzewo w sadzie, zdolne wydać owoc. Drzewo jednak może żyć dla siebie i nie musi troszczyć się o owoce. Jemu owoc nie jest potrzebny. Drzewu wystarczy troska o zdrowe korzenie, o gruby pień, o piękną koronę gałęzi, o szumiące liście i ewentualnie kwiaty. Dla drzewa owoce są niepotrzebne, owoce są dla innych...

Egoista jest właśnie przykładem takiego nieurodzajnego drzewa. Żyje wyłącznie dla siebie. Wyjaławia ziemię, żyje kosztem innych, nie dając w zamian za to nic. I tej postawy Bóg nie toleruje. Jak ogrodnik wycina nieurodzajne drzewo, tak Bóg wycina i odrzuca człowieka nie żyjącego dla innych.

Ta zamknięta postawa jest groźniejszą chorobą duszy niż słabości przejawiające się w różnych grzechach i upadkach. Ona też będzie najmocniej napiętnowana w dniu sądu. „Byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; (...) przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; (...) chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie” /Mt 25, 42-43/. Ludzie „nieużyteczni”, tzn. nie żyjący dla innych, zostaną przez Boga odrzuceni, wycięci jak nieurodzajna figa.

Czas Wielkiego Postu to nie tylko czas odkrywania wartości wyrzeczenia, doskonalenia siły woli, sięgania po wartości wyższe rezygnując z niższych. Czas Wielkiego Postu to czas intensywnego doskonalenia modlitwy, czyli osobistego kontaktu z Bogiem. Nie chodzi o zwiększenie liczby pacierzy, lecz o usłyszenie przemawiającego Boga. Istnieje bowiem zasadnicza różnica między pacierzem a modlitwą. W pacierzu człowiek mówi, a Bóg słucha, a w modlitwie Bóg mówi, a człowiek słucha.

Na początku Wielkiego Postu, w formie ostrzeżenia, Kościół przypomina o niebezpieczeństwie, jakie grozi każdemu wierzącemu człowiekowi. Jest nim misternie założona sieć władcy tego świata, który za wszelką cenę chce podporządkować sobie człowieka. Ostrzeżenie to zawarte jest we fragmencie Ewangelii mówiącym o kuszeniu Jezusa.

Celem przyjęcia chrztu jest udział w życiu samego Boga. Po chrzest wyciąga rękę ten, kto chce przekroczyć barierę śmierci, kto chce mieć pewność wiecznej przynależności do Boga. Dokonuje się to przez polanie lub zanurzenie człowieka w wodzie, z równoczesnym wypowiadaniem słów: „ja ciebie chrzczę /to znaczy zanurzam/ w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. W tym momencie serce człowieka zostaje nie tylko oczyszczone z wszelkiego grzechu, ale i wypełnione życiem Bożym. Innymi słowy, człowiek staje się święty. Ta świętość decyduje o naszym pokrewieństwie z Bogiem, stajemy się Jego dziećmi.

Sama tajemnica jakiegokolwiek życia jest dla nas zakryta. Nie znamy ani tajemnicy życia ukrytej w nasieniu maku, ani tajemnicy życia promieniującej z paproci, ani tej, którą nosi w sobie biedronka czy ludzkie serce. Tym bardziej nie znamy tajemnicy życia Bożego. Co najwyżej obserwujemy, w pewnej mierze poznajemy, objawy życia oraz rządzące nim prawa.

Jako dzieci Boże, razem z życiem nadprzyrodzonym otrzymujemy na chrzcie świętym pewne prawa, które wyróżniają nas spośród milionów ludzi nieochrzczonych. Te właśnie prawa odsłaniają nam rąbek tajemnicy owego życia, jakie Bóg w nas zapoczątkował.

Pierwszym z nich jest prawo mówienia Bogu — „Ojcze”. Przez chrzest zmienia się stosunek Boga do nas. Uznaje On nas za swoje dzieci. Objawia nam siebie jako Ojca, i to zawsze dobrego Ojca, nawet wówczas, gdy my jako dzieci okażemy się tego niegodni. Od chrztu modlitwa ma charakter rozmowy rodzinnej. Prośby zanoszone do nieba nie mają nic z oficjalnych podań czekających na łaskawe załatwienie, lecz są bezpośrednim spotkaniem dziecka z Ojcem, które ma przystęp do swego Taty w każdym momencie dnia i nocy. W tym duchu należy odczytać modlitwę „Ojcze nasz”, najpiękniejszy wzór rozmowy Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem.

Ochrzczony otrzymuje również prawo spożywania pokarmu nieśmiertelności. Życie Boże zapoczątkowane w człowieku na chrzcie ma się rozwijać i osiągać pełnię dojrzałości. Do tego jest potrzebny Boski pokarm ustanowiony przez Jezusa Chrystusa w Wieczerniku. Komunię świętą ma prawo przyjąć każdy, kto jest ochrzczony i nie stracił łaski uświęcającej. Wprawdzie w Kościele katolickim po chrzcie nie podaje się niemowlętom Komunii świętej, ale one mają już do niej prawo i tym się różnią od wszystkich nieochrzczonych. Z punktu widzenia praktycznego decyzję przyjęcia chrztu można uzasadnić przez pragnienie przystąpienia do stołu Pańskiego, na którym spoczywa pokarm dający życie wieczne.

Trzecim prawem jest prawo do wsparcia ze strony wspólnoty kościelnej, która przyjmuje członka w swoje szeregi. Chrześcijanin należy do parafii, w której przyjął chrzest, i ta parafia odpowiedzialna jest za niego. On zaś ma wprawdzie wobec niej pewne obowiązki, ale również ma swoje prawa. Ta wspólnota ma go wspierać w rozwoju życia religijnego, ona też, gdyby zabrakło mu środków koniecznych do życia, ma obowiązek podzielić się z nim tym, co posiada. Wspólnie bowiem proszą Ojca „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Chleb zatem, którym dysponuje parafia, jest darem Ojca, udzielonym w odpowiedzi na ich modlitwę, i należy do wszystkich.

Czwarte prawo dotyczy dziedziczenia dóbr, jakie posiada nasz Ojciec niebieski. Każde dziecko ma prawo do udziału w dobrach swoich rodziców. Podobnie Bóg obiecuje swoim dzieciom dziedziczenie wszystkich Jego dóbr. A ponieważ cały świat jest Jego własnością, cały będzie i naszym dziedzictwem. Św. Paweł powiada, że będziemy sądzić nawet aniołów. Dopiero wtedy objawi się w pełni życie, jakie zapoczątkowała w nas łaska na chrzcie świętym. Tu na ziemi mamy już prawo mówić Bogu — „Ojcze”, mamy prawo uczestniczenia w przygotowanej przez Niego Eucharystycznej Uczcie, i możemy liczyć na wsparcie duchowe i materialne ze strony Kościoła. Natomiast biorąc pod uwagę przyszłość, czekamy na udział w szczęściu samego Boga.

Ks. Edward Staniek